czwartek, 29 października 2020

JAGNIĘCY SZCZYT /TATRY/, czyli GRANICE.


JAGNIĘCY SZCZYT stoi w bardzo dobrym towarzystwie. Za niedalekiego sąsiada ma Łomnicę. Jeszcze bliżej znajduje się Kieżmarski Szczyt i Baranie Rogi. Dla mnie szczyt ten będzie się kojarzył z pierwszym w życiu użyciem raków, bez których nie wszedłbym na niego. Na szczycie długo byłem sam, do czasu, kiedy dołączył do mnie pewien Słowak i razem podziwialiśmy okoliczne góry oraz analizowaliśmy szare smugi zanieczyszczenia powietrza nad Polską. W trakcie tej podróży kilka razy miałem do czynienia z GRANICAMI w różnych znaczeniach i o tym piszę w końcówce.

Dystans – 20,2 km
Data trasy - 20.10.2020
Suma roczna na 2020 r. - 627,5 km. (do planu tysiąca km./rok brakuje 372,5 km.)
Przewyższenie – 1.409 m.
Najwyższy punkt – Jagnięcy Szczyt 2.229 m n.p.m.
Cała wycieczka zapisana jest w TrekPlannerze na portalu Planeta Gór na moim profilu. Poniżej screen.


Dolina Kiezmarska (Dolina Kieżmarskiej Białej Wody)
Samochód zaparkowałem w miejscu oznaczonym w internecie “White Water” czyli Biała Woda. Znajduje się on u wejścia na szlak żółty. Niestety nie było alternatywy bezpłatnego parkowania w okolicy.
Piękna pogoda. Poranne słońce oświetla Łomnicę i okoliczne góry. Parkuję na prawie pustym parkingu. Podchodzi do mnie parkingowy w maseczce i staje w bezpiecznej odległości. Również ubieram maseczkę, przygotowuję 6 EURO i wysiadam z samochodu by mu zapłacić. Parkingowy odebrał pieniądze i odszedł bez pozostawienia pokwitowania. Ogarnia mnie wątpliwość, czy gość jest parkingowym, jednak widzę go potem w specjalnej, służbowej budce. W sąsiednim samochodzie dwóch chłopaków zjada wczesne śniadanie. Jest chłodno. Niedawno wzeszło słońce. Termometr pokazuje -5 stopni. Zabieram plecak i wchodzę na szlak.
W głębi Łomnica. Po lewej Sławkowski.

Przez długi czas szlak prowadzi bezpośrednio na Jatki i Bujaczy Wierch.

Po skręcie szlaku na lewo widzę tatrzańskie giganty.

Od początku trasy do jej końca będę się trzymał żółtego koloru. Szlak ten wiedzie aż na sam szczyt. Na początku trasy są miejsca, gdzie w całej rozciągłości widać Łomnicę, a za nią Sławkowski Szczyt. Wysokie góry są przyprószone śniegiem, który komponuje się doskonale z skalnymi graniami.
Trasa w Dolinie Kiezmarskiej wiedzie głównie lasem. Czym wyżej człowiek wchodzi, tym więcej zlodowaciałych miejsc znajduje się na drodze. Lód towarzyszy wodzie, przepływającej często z jednej strony drogi na drugą. Szlak kieruje się prosto na Jatki i Bujaczy Wierch, które długo mam przed sobą i kilka razy każe przechodzić przez Kieżmarską Białą Wodę, płynącą wartko w dolinie.

Tatrzańskie ściany wiszą nad Zielonym Stawem.

W pewnym momencie szlak gwałtownie skręca w lewo. Od tego momentu wchodzę do Zielonej Doliny Kiezmarskiej. Strumyk obok to Zielony Strumień, wypływający bezpośrednio z Zielonego Stawu. Otwiera się przede mną dolina otoczona potężnymi skalnymi ścianami. Ich białe, śnieżne powierzchnie wywołują we mnie strach przed dalszą wspinaczką. Widok okolicznych gigantów jest powalający. Po lewej mijam Rakuską Czubę, a po prawej Kozią Turnię z Skrajną Rzeżuchową Kopą. Powoli wchodzę w objęcia podniebnych ścian, które rzucają swoje mroczne cienie.
W pewnym momencie dostrzegam dachy schroniska przy Zielonym Kiezmarskim Stawie. Schronisko, tak jak prawie cała dolina, tonie w mroku osłaniających go szczytów

Zielony Staw Kiezmarski.
Dochodzę do na wpół zamarzniętego stawu. Mijam sztuczną kamienną tamę i dochodzę do drewnianego mostku. Po drugiej stronie, nieco wyżej niż tafla stawu, znajduje się budynek schroniska. 
Do schroniska wiedzie drewniany mostek.

Co masz dobrego? - zapytał pies.

W schronisku panuje reżim sanitarny.

Schronisko objęte jest reżimem sanitarnym i można w nim przebywać pod pewnymi warunkami. Osoby zakwaterowane na nocleg mogą przebywać tylko w swoich pokojach, natomiast turyści trafiający do schroniska w trakcie dnia, mogą pojedynczo, w maseczce wejść do środka i zakupić posiłek na wynos, z konsumpcją na zewnątrz. W środku wszystkie stoły i krzesła są przepasane taśmami zabraniającymi pobytu. Nawiasem mówiąc ciekawych czasów dożyliśmy, kiedy schroniska górskie przestały de facto spełniać dawne funkcje. Nie można się ogrzać w środku, ani pogadać z przypadkowymi turystami przy wspólnym stole. Koniec z atmosferą wspólnie spędzanych wieczorów na głównej sali schroniska, przy cieple kominka. 
Wszystko tu komponuje się kolorystycznie, nawet psy.

Gdzieniegdzie odciskają swoje piętno kolory jesieni.

Schronisko i Zielony Staw widziane z góry.

Dolina pomimo zapowiadającego się słonecznego dnia, ogarnięta była zimnym cieniem okolicznych, skalnych gigantów. Pół jeziora przykrywała tafla lodu. Na jednym ze stołów przed schroniskiem ktoś ulepił lodową damę trzymającą zielony bukiecik. Wokół schroniska biegały duże, włochate psy, czyhające na coś dobrego z rąk turystów. Usiadłem, by coś zjeść, dlatego oba psy zaczęły mi się uważnie przypatrywać, a jeden wręcz domagał się zajrzenia do plecaka. Byłem sam. Samotność w górach, pomimo świadomości, że ktoś przecież musi być w schronisku, robi duże wrażenie.
Po chwili przyszło dwóch chłopaków i zwizytowawszy środek schroniska, udali się w dalszą podróż. Zdążyłem się ich jeszcze zapytać, czy idą na Jagnięcy. Kiedy potwierdzili, zrobiło mi się raźniej. Szli bez raków, zatem też postanowiłem iść bez nich, przynajmniej do jakiegoś momentu. Dotąd nikogo na szlaku nie spotkałem, dlatego ich widok ośmielił mnie do dalszej podróży.

Jagnięcy Szczyt.
Od schroniska zaczyna się najlepsza zabawa. Nie wiedziałem dokładnie kiedy założyć raki, bo już za schroniskiem napotkałem lód. Wydawało mi się jednak, że szlak, pomimo zalodzenia jest do pokonania w normalnych butach. Tak też zrobili chłopacy, którzy szli bezpośrednio przede mną. Na ścieżce widziałem też ślady innych butów.
Dróżka od razu, od schroniska, pnie się mocno w górę. Po szlaku spływała woda, która powoli topiła się i rozlewając, dodatkowo wygładzała lodowe powierzchnie. Niekiedy spotykałem kaskady lodu, na których trzeba bardzo bardzo uważać. Trochę wystraszony stanem trasy i to już na pierwszym odcinku, postanawiam iść do momentu, kiedy stwierdzę, że lód jest nie do przejścia. Wtedy założę raki lub zadecyduję o dalszej wędrówce.

Widok z szlaku.

Czerwony Staw Kiezmarski.

Czarny kot przebiegł mi drogę kilkakrotnie.

Na lodowym podejściu spotkałem dwie Polki, które wracały ze wschodu słońca na Jagnięcym. Od nich dowiedziałem się, że tylko na tym odcinku i potem za łańcuchami, jest lód, a przez pozostałą trasę idzie się po śniegu. Ucieszyło mnie to. Kiedy mijaliśmy się, był tam jeszcze ktoś; mały, czarny kot. Zamiast podążyć za Polkami w dół, uczepił się i domagał głaskania i brania na ręce, co przy pierwszym spotkaniu zrobiłem. jednak kot domagał się interakcji coraz natarczywiej. Co gorsza, zwierzak doganiał mnie i pojawiał się ni stąd ni zowąd na ścieżce. Odrzucałem przychodzącą myśl, że jest to przecież czarny kot i przekracza wielokrotnie moją drogę. Odrzuciłem ten głupi przesąd i uciekłem od kotka szybkim krokiem.
Trasa przebiegała dość stromym zboczem, jednak już w cieple oświetlającego mnie słońca. Tak doszedłem do Czerwonego Stawu Kiezmarskiego. Nawiasem mówiąc, miałem nadzwyczaj kolorową trasę; Biały Potok, Zielony Staw, Czerwony Staw i czarny kot. Nieco wyżej czekał na mnie jeszcze Modry Stawek.

Widok z szlaku.

Chmury spoglądają znad pobliskich gór.

Jagnięcy Szczyt w całej okazałości.

Jagnięcy w tle. Widok z szlaku.

Od Czerwonego Stawu zacząłem dobrze widzieć cel podróży. Przede mną otwierała się śnieżna dolina - Jagnięca Dolina. Jagnięcy Szczyt królował nad nią i wydawał się być z tej perspektywy nieosiągalny. Był on pokryty śniegiem, a grań po której biegł szlak w jego kierunku, wydawała się być nie do przejścia. Pomyślałem sobie, że dojdę do miejsca, do którego pozwolą mi na to umiejętności i rozum. Jeśli warunki mnie przerosną to zawrócę.

Po trawersie na zboczu.

Widok z szlaku.

Samotność w górach ma w sobie coś wyjatkowego.

Na ścianie Jagnięcego widziałem wznoszący się poprzeczny trawers z lewej do prawej. Na tymże trawersie zauważyłem z daleka dwie pary. Jedna z par zatrzymała się na nasłonecznionych kamieniach, a druga ich mijała. Też wybrałem dogodny kamień do odpoczynku i zażyłem czekolady. Kilka kostek czekolady dodaje mi zawsze animuszu. Ruszyłem po chwili dość energicznie, po dość grubej warstwie śniegu. Kiedy dotarłem do trawersu, zobaczyłem że odpoczywająca para jest tuż w drodze. Dogoniłem ich na końcu trawersu, w miejscu, gdzie zaczynają się łańcuchy. Byli to Słowacy, dziewczyna i chłopak. Ubierali tam raczki. Tam też spotkałem drugą parę. Były to sympatyczne dwie Polki, które zawróciły z trasy. Były również w raczkach, jednak ocena ich własnych możliwości skłoniła je do zawrócenia. Tłumaczyły, że wejść to wejdą, ale trzeba też zejść, a to może być trudniejsze. Dodały żartobliwie, że mają też dzieci do wychowania i kredyty do spłacania.

Widok z "odcinka łańcuchowego" do doliny.

Łańcuchy.

Słowacka para pozwoliła się wyprzedzić na łańcuchach.

Zabrałem się za nakładanie raków. Po chwili wspinaczki Słowacy przepuścili mnie na łańcuchach. Widać było, że dziewczyna również nie ocenia pozytywnie trasy w kontekście swoich możliwości i wspina się powoli.
Pierwsze kroki w rakach były dziwne. Trzeba nauczyć się zupełnie innego sposobu stawiania kroków. Należy iść nieco szerzej, tak by nie zahaczyć nogą o nogę. Trzeba też stawiać nogi nieco wyżej, kładąc stopę pionowo na podłoże.

Gdzies w oddali Babia Góra.

Kołowy Szczyt.

Widok na polską stronę Tatr.

Bezpośrednio nad łańcuchami jest krawędź grani. Pamiętałem z opisów, że trzeba przejść przez nią na drugą stronę. Robi się to przez nieznaczną szczelinkę. Mając przed sobą nieco wydeptany szlak, dokładnie widziałem w jakim znajduje się to miejscu.
Chwilowe uczucie triumfu, jaki ogarnął mnie widząc krajobraz po drugiej stronie grani, zastąpione zostało przez trud mozolnego podchodzenia pod następne formacje skalne. Ścieżka momentami była dobrze widoczna, jednak niekiedy nikła z oczu, zmuszając do domyślania się, gdzie najlepiej dokonać przejścia.

Grań z szlakiem.

W tle Łomnica.

Stojąc na grani można spoglądać w kierunku Polski.

Szlak, to wznosił się ostro w górę, to gwałtownie opadał. Wszytko to w otoczeniu urwisk, ponad którymi trzeba było meandrować. Szczególnie emocjonalnie przeżyłem lodową rynnę, po której ledwo co zszedłem. Muszę się przyznać, że przed jej pokonaniem przyszła mi myśl o zawróceniu, jednak techniczne rozpracowanie stawianych na niej kroków, pozwoliło na pokonanie tej przeszkody.
Kiedy dwa razy wydawało się, że zbliżam się do szczytu, doznałem rozczarowania, widząc jak za górującą skałą, szlak opada w dół. Po drodze spotkałem dziewczynę, Słowaczkę, która czekała na kogoś, przycupnięta na półce z bardzo malowniczymi krajobrazami. Spotkałem również parę turystów, dobrze wyekwipowanych, którzy powracali ze szczytu. Końcowy etap szlaku, to mocne i strome podejście pod górę.

Na szczycie.

Grań po której prowadzi szlak.

Spotkanie z turystami.

Nie myślałem, że dojście na szczyt sprawi mi aż tyle radości. Stanąłem na nim zmęczony i zdyszany. Na górze przywitali mnie dwaj Słowacy spod schroniska. Weszli tu bez raków. Kiedy spytałem się gdzie mają raki, to odpowiedzieli beztrosko, że w aucie, bo nie spodziewali się takich warunków na szczycie. Kiedy wszedłem, to oni zabierali się do zejścia. W drodze powrotnej widziałem na śniegu szereg pozostawionych przez ich buty ślizgów. Śnieg za sprawą słońca stawał się coraz bardziej wodnisty, dzięki czemu sprzyjał im na trasie, dając oparcie dla nóg.

Widok z szczytu w kierunku Zielonego Stawu.

Hawrań, Murań, Płaczliwa Skała.

Czarna smuga zanieczyszczeń nad Polską.

Na szczycie są tablice z rozrysowaną panoramą. 

Panorama ze szczytu przedstawiała się bajecznie. Łomnica królowała w otoczeniu Kieżmarskiego i Baranich Rogów. Widok na zachód zasłaniał szczyt Kołowego Wierchu. Masywy tych gór wyciągały swe sylwetki pionowo do góry. Na wyciągnięcie ręki były szczyty Murania, Hawrania i Płaczliwej Skały. Niesamowite wrażenie robiła biała chmura nad Tatrami Zachodnimi, pomiędzy doskonale tu widoczną Świnicą a Rysami.

Białe morze chmur nad Tatrami Zachodnimi.

W centrum Przełęcz Waga dzieląca podwójne wierzchołki Wysokiej (z lewej) i Rysów (z prawej).

Łomnica.

Na szczycie.

Patrząc na polską stronę, w przygnębienie wprawiała gruba, czarna linia pyłów. Najgrubsza zdawała się być gdzieś ponad Krakowem i Śląskiem. Na każdym zdjęciu zrobionym w tym kierunku nie da się jej nie zauważyć.
Szczyt jest niewielki. Mieści się na nim mały “placyk” otoczony kamieniami i jeden głaz szczytowy na którym przymocowano tablice z opisanymi panoramami na okoliczne góry. Jest też mała chorągiewka z flagą Słowacji przyczepiona do skały.

Trasa powrotna.

Wracam tą samą trasą.

Przepaście robią wrażenie.

Słowak na własnej ziemi:) W tle smuga smogu.

Siedziałem na szczycie samotnie chyba dwadzieścia minut. Podzieliłem się panoramami z moją żoną, przesyłając jej zdjęcia. Byłem szczęśliwy. W pewnym momencie wspiął się na szczyt Słowak, z pary, którą mijałem na łańcuchach. Jak później się okazało dziewczyna czekała niedaleko za łańcuchami, co potwierdzało tezę, że łańcuchy nie były na tej trasie najbardziej wymagającym elementem. Słowak pierwsze co zrobił po radosnym przywitaniu się ze mną, to stanął nad przepaścią i się wysikał. Byłem nieco zażenowany, ale bądź co bądź to są jego góry:) Pełna natura:) Przed tym aktem przywitał się ze mną podając rękę w szczerym uścisku. Umysł mój zaraz zareagował “pandemicznie”, ale nie dać ręki w obcym kraju byłoby niegrzecznie. Gdyby przenosił wirusa na pewno bym się zaraził, spożywając później posiłek. Jednak dość słusznie konstatuję, że gdyby był zarażony, to nie byłby w stanie tu wejść. To samo dotyczyło mojej osoby. Pisząc te słowa, z perspektywy czasu i zdarzeń wiem, że Słowak na pewno nie przenosił żadnych zarazków.

W drodze powrotnej.

Szlak wiedzie po północnej stronie grani. Trzeba przejść przez szczerbę na drugą stronę.

Zdjęcie z trasy powrotnej.

Jeszcze raz dokładnie przeanalizowałem panoramę z szczytu i z zaczerpniętą tu radością w sercu, udałem się w drogę powrotną. Trasa przebiegała dokładnie tym samym szlakiem. Na odcinku do łańcuchów spotkałem tylko jedną osobę; oczekującą na towarzysza ze szczytu Słowaczkę.

Pani Zima.

W drodze powrotnej.

Na trasie powrotnej spotkałem później dwie sympatyczne Polki, które u góry zawróciły z łańcuchów. Do samego parkingu uprzyjemnialiśmy sobie towarzystwo. Jeśli przypadkiem czytają ten tekst, to przekazuję tym samym szczere pozdrowienia. Cała trasa zajęła mi 9 godzin.

GRANICE.
Pisząc ten tekst oglądam zdjęcia z protestu kobiet i protestu w sejmie. Mam niejako odniesienie do mojego tematu. Widzę po środkach protestu, stanowczych i ostrych hasłach, a nawet po aktach agresji, że PRZEKROCZONA ZOSTAŁA JAKAŚ WAŻNA GRANICA. Protestujących przerosła rzeczywistość jaką stworzyli dla nich rządzący. Kiedy w pomieszczeniu jest coraz więcej dławiącego dymu, jeśli wokół tworzy się jakakolwiek sytuacja nie do wytrzymania, wtedy każdy z nas powiedziałby; koniec, wysiadam! Czy to takie trudne do zrozumienia przez rządzących?
Codziennie mamy do czynienia z granicami; są granice administracyjne, są granice naszej moralności, granice systemów prawnych i granice naszej fizyczności. O ile każdy z nas wie, kiedy cofnąć rękę pod naciskiem, by nie narazić się na jej złamanie, to w przypadku pojęć abstrakcyjnych jak wolność, godność, sprawiedliwość, a nawet nasza psychika, GRANICY tej nie da się jednoznacznie określić. O przekroczeniu tejże granicy dowiadujemy się często wtedy, kiedy znajdujemy się “w rzeczywistości po tamtej stronie”.
Czym jest granica? Według definicji encyklopedycznej (PWN) granica to;
1. «linia zamykająca lub oddzielająca pewien określony obszar»
2. «linia podziału lub czynniki różnicujące coś»
3. «ograniczony zasięg lub miara czegoś dozwolonego»
4. «kres możliwości fizycznych lub psychicznych człowieka»
Na Jagnięcym miałem do czynienia z wielokrotnością różnych granic. Góry dają taką możliwość. Sam pokonałem własną granicę strachu, ubierając na nogi raki i ucząc się w nich powoli poruszać. Przejście tejże granicy miało wyraźną linię oddzielenia, poprzez założenie ich na buty. W miarę pokonywania kolejnych metrów szlaku, szło mi to coraz sprawniej. W nagrodę dostałem szczyt, niebanalne miejsce, do którego inni nie doszli, bo znaleźli własną granicę możliwości, lub nie mieli odpowiedniego sprzętu.
Będąc na szczycie widziałem szarą smugę pyłów, w szczególności i przede wszystkim nad Polską. Szara smuga co roku wydaje mi się coraz grubsza. To iluzoryczne wrażenie ma jednak uzasadnienie w rosnącym zanieczyszczeniu powietrza. Zamiast maleć, zużycie paliw kopalnych wzrasta z roku na rok. Gdzie jest GRANICA, po której ludzkość zrozumie w jakim kierunku podąża? Czy musimy znaleźć się po “drugiej stronie rzeczywistości”, by zacząć skutecznie działać? To była druga granica jakiej doświadczyłem w trakcie wędrówki.
Myślę że mając do czynienia z zbliżającą się granicą, trzeba przede wszystkim poznać jej naturę. W okolicznościach jakie tworzy granica rodzą się emocje. Trzeba jednak znaleźć w sobie na tyle mądrości, by granicę nazwać i wiedzieć, czy ma dla nas charakter ostateczny. Jeśli się taką okazuje, to należy umiejętnie się wycofać. Są jednak sytuacje, które stawiają nas za granicą, nawet bez naszej woli. Co należy zrobić, by rzeczywistość za GRANICĄ nas nie pokonała? Kobiety, a wraz z nimi inne środowiska, protestują dziś przeciw przekroczeniu pewnej granicy przez rządzących i postawieniu ich w nowej niekorzystnej sytuacji. Frustracja nową rzeczywistością rodzi zazwyczaj wściekłość połączoną z agresją włącznie lub przygnębienie. Jest to naturalny mechanizm kondycji ludzkiej. Tak też PRZEKROCZENIE GRANICY jest swoistym aktem, po zaistnieniu którego musimy być bardziej rozsądni i działać z większą uwagą, by nie poddawać się emocjom, a działać w imię logicznej i nakierowanej na przezwyciężenie trudności taktyki. Należy pamiętać, że emocjami ludzkimi można łatwo kierować. Odwagi, rozsądku i przemyślanych decyzji; tego życzę wszystkim znajdującym się dziś “poza granicami”.
Sarum Keraj; 29 październik 2020



TATRY - ZABAWA W KORONY