poniedziałek, 27 stycznia 2020

ŚLĘŻA czyli HOROSKOP NA ROK ŚWINI (DZIKA)

TREKKING. Jeśli ktoś miał do czynienia z Ślężą, to wie, że to magiczna góra. Zbocza pokryte kamieniami sprawiają, że idziemy jakby przez swoiste starożytne cmentarzysko. Opowiem o tej górze w kontekście podsumowania minionego roku - ale nie tego - kalendarzowego; 25 stycznia kończy się rok świni (dzika) w kalendarzu chińskim. Wykorzystując magię miejsca zabawię się w sprawdzenie horoskopów stawianych rok temu. Następny mój artykuł będzie dotyczył przyszłości, czyli horoskopu na nadchodzący rok szczura.


Dystans – 16 km
Przewyższenie – 758 m.
Najwyższy punkt – Ślęża 718 m n.p.m.
Cała trasa zapisana jest w TrekPlannerze na Planecie Gór. Poniżej link do mojej trasy:



Góra polecana dla początkujących i nie tylko.
758 metrów wysokości - phiii … nawet nie przekracza tysiąca metrów. Jeśli ktoś widzi w Ślęży pagórek niegodny uwagi, to się myli. Jej wybitność (około 500 metrów) może niejednemu turyście wycisnąć siódme poty. Jest ona wyjątkowo rozpoznawalna. Górę widać między innymi z masywu Śnieżki, Śnieżnika a nawet Pradziada w Jesionikach. Jest widziana przez kierowców zbliżających się do Wrocławia. Jeśli ktoś chce rozpocząć przygodę z górami to powinien brać ją pod uwagę. 
Górze tej trzeba oddać wyjątkowy szacunek. Tak naprawdę nic o jej najdawniejszej historii nie wiemy, oprócz tego, że wiązała się z kultem solarnym, prawdopodobnie już od epoki brązu. 
W kronice Thietmara(1017 r.) w dziale dotyczącym wojny Bolesława Chrobrego z Henrykiem II czytamy;
“Owa góra wielkiej doznawała czci u wszystkich mieszkańców z powodu swego ogromu oraz przeznaczenia jako że odprawiano na niej pogańskie obrzędy.” 
Jest to pierwszy spisany dowód na to, że góra od bardzo dawna łączyła się z czymś duchowym. Ponadto rzeźby kultowe z charakterystycznym iksem głęboko wyrytym w marmurze, dają do myślenia. Próbowałem zgłębić naukowe meandry śladów, rzeźb i znalezisk dotyczących tej Góry (“Tajemnice Góry Ślęży” Wacław Korta). Jedno, co mi pozostało po próbie ogarnięcia tej wiedzy, to świadomość, iż jest kilka prawdopodobieństw, co do źródeł kultu i przypominają one inne ślady, praktycznie z całego świata… sic! 
Myślę, że każdy z nas osobno powinien, doświadczając tej góry, poczuć ją na własny, indywidualny sposób.


Rok świni (dzika) - co to takiego?
Na szczycie Ślęży stoi starożytna rzeźba niedźwiedzia, nazywanego też DZIKIEM - ten drugi zwierz przywołany jest tutaj z mitologii celtyckiej (celtowie też uważali górę za świętą), dał mi pretekst do powiązania, którego się tutaj dopuszczam.
Horoskop chiński jest już znany od 3 tysięcy lat. Długowieczność wierzenia w prawidła tego sinusoidalnego cyklu daje mi do myślenia. Cykli, które są obserwowane przez ludzi od tysiącleci, nie można tak łatwo bagatelizować. Oceńcie sami… jeśli ktoś nie wierzy, jest to ciekawa zabawa.
Cały pełny cykl to 60 lat. Każdy rok ma swojego zwierzęcego patrona wraz z jednym z pięciu żywiołów (12 x 5 = 60). Rok, który się kończy miał patrona w postaci świni (dzika) i jest to ostatni zwierz w panteonie horoskopu. Żywiołem tego roku była ziemia. Ponadto rok świni zamyka cykl 12 lat, czyli - ...witajcie w nowych czasach:)
Jaki to był rok? Świnia to zwierzę sympatyczne i ogólnie zadowolone z życia. Zwierzę to jest kojarzone w horoskopie jako korzystające z przyjemności jakie daje świat. Duże znaczenie ma wolność i piękno. Świnia nie rozumie, że trzeba się napracować, żeby korzystać z życia lub żeby coś mieć. Cena nie ma w tym roku znaczenia; znaczenie ma przyjemność sama w sobie. Rok pod znakiem świni jest hojny i dzielący swe walory równo, bez uprzywilejowania. Przesłaniem tego roku było - “ludzie nie martwcie się, bądźcie szczęśliwi!” Świnka lubi jednak błotko - oprócz sytości jest bałagan, a niekiedy nawet chaos, w którym można się pogubić. Żywioł roku ziemia dodatkowo wskazuje, by patrzeć raczej w dół. Faktem jest, że ludzie spod różnych znaków i żywiołów mniej lub bardziej wpasowywali się w “klimat” tego roku.





Wejście - kamienne cmentarzysko
Wędrówkę rozpocząłem od parkingu przy Armii Krajowej niedaleko schroniska “Pod Wieżycą”. Przy samym parkingu miałem przyjemność zetknąć się z rzeźbą zwaną “mnichem”, która bardziej przypomina “kręgiel” i taką też nosi drugą nazwę. Jest to prawdopodobnie słup graniczny z czasów średniowiecza, jednak starożytne “iks - x” odkryte pod cokołem wiąże go z innymi rzeźbami z góry Ślęży, posiadającymi na sobie ten tajemniczy, choć prosty znak. 


Przed schroniskiem “Pod Wieżycą” zaczyna się właściwy szlak. Warto przypatrzeć się pomysłowej makiecie góry stworzonej z mozaiki. Znajduje się ona przy ławkach na rozstaju szlaków przed schroniskiem. Z makiety korzystają głównie dzieci wchodząc zawczasu na “mozaikową górę”. 


Wybieram żółty szlak przez Wieżycę. Na tej pośredniej górze w drodze na Ślężę znajduje się dość ładna i wkomponowana w krajobraz wieża Bismarcka. Wejść można na nią w określonych godzinach za 5 złotych od głowy.
Mniej więcej w połowie drogi znajduje się starożytny posąg tzw. panny z rybą i niedźwiedzia. Rzeźby pomimo ogrodzenia nie uchroniły się od wandalizmu - na niedźwiedziu z przykrością zauważyłem jakieś współczesne inicjały. 



Pod górę idzie się wśród rozsypanych skał, które sterczą po cały dostępny horyzont z większą lub mniejszą intensywnością. Osobiście krajobraz skojarzył się z starożytnym cmentarzyskiem z kamieniami nagrobnymi. Krajobraz choć wydawałoby się, że jest ponury, ale ma w sobie wiele piękna. 



Szczyt - niedźwiedź zwany dzikiem 
Szczyt jest dość sympatyczną polaną zabudowaną kilkoma obiektami. Najwyżej usadowionym jest kościół p.w. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, a najwyżej wznoszącą się budowlą jest nadajnik Radiowo - Telewizyjnego Centrum Nadawczego (136 metrów). 
Pod drzewem, zrzucającym w czasie mojego pobytu drobne igiełki lodu, stoi figura niedźwiedzia zwana też dzikiem. Na jego podbrzuszu widzę charakterystyczny “iks - x”. Figura na oko przypomina bardziej niedźwiadka niż dzika, ale pretekst do podsumowań zostaje:)
Jaki był dla mnie ten rok, którego symboliczne zakończenie przyszedłem tu świętować. Udało mi się przejść zakładane 1000 kilometrów po górach (udokumentowałem na Planecie Gór). Pokonałem przy tym wysokość prawie 50 kilometrów przewyższenia. Zobaczyłem wiele pięknych miejsc. Kosztowało mnie to jednak wiele wysiłku i niekiedy musiałem zapłacić za to więcej, niż mi się pierwotnie wydawało - jednakże było warto. Nie zdobyłem żadnej korony górskiej a niekiedy plątałem się w chaosie rozwiązań lub gubiłem się po prostu na szlaku. Jednak rok był dla mnie hojny. Czytając mój osobisty horoskop chiński na ubiegły rok, pasuje jak ulał. Zachęcam do osobistego sprawdzenia czy Wasz horoskop pasuje z tym co Was spotkało.



Wieża geodezyjna
Osobiście miałem najwięcej radości z wejścia na wieżę geodezyjną znajdującą się na najwyższym punkcie góry. Uczyniłem to dwa razy, chociaż zmarzłem tam sromotnie rozkoszując się długo widokami. Osoby trochę bardziej korpulentne mogą mieć problem z wejściem ponieważ przejścia pomiędzy poziomami są bardzo wąskie. Każdy kto tu wchodzi zostawia na dole plecak, bo wejście z nim jest niemożliwe. No cóż… geodeci, dla których to wybudowano musieli być dobierani według miary szczupłości:)



Moim zdaniem jest to najlepsze miejsce na górze. Widać stąd nawet Pradziada majaczącego gdzieś w oddali. Naprzeciwko w równym rzędzie stoi jak wielka fala pasmo Gór Sowich. Z lewej wychyla się zza nich Śnieżnik. Można też zauważyć Borową, Góry Kamienne z Waligórą i samą jej wysokość Śnieżkę. Bez trudu można wyodrębnić SkyTower we Wrocławiu.







Zabudowania
Na szczycie budowano zawsze obiekty, które były w danych czasach najważniejsze. Na początku ubiegłego tysiąclecia był tu klasztor augustianów, który zastąpił w tym miejscu jakieś pogańskie zabudowania. Był też gród założony przez Piotra Własta, a splądrowany przez husytów. Był i jest nadal kościół, który dzięki staraniom parafii został pięknie odnowiony (msze w niedzielę o 16-tej). Jest też schronisko wybudowane tutaj w latach 1908-9 na miejscu starszego, powstałego tu niecałe sto lat wcześniej. W dzisiejszych czasach najwyższą budowlą jest wieża telekomunikacyjna, która góruje tutaj ponad wszystkim. Istnienie tego obiektu jako najwyższego na “świętym” szczycie daje mi ciekawą i przewrotną refleksję o tym jaki “bożek” jest w dzisiejszych czasach na piedestale historii i wierzeń... 




Zejście
Schodzę bardzo atrakcyjnym szlakiem niebieskim. Po drodze mijam wiele formacji skalnych i pełno głazów rozsianych jak szczątki budowli po gigantycznym wybuchu.
Istnieje legenda dlaczego tak wyglądają obecnie zbocza Ślęży. Otóż w miejscu gdzie stoi góra było kiedyś wejście do piekła. Pewnego razu, kiedy diabły były na powierzchni ziemi, zwarły się one w walce z aniołami. Hufce anielskie ustawiły się w miejscu Gór Sowich. Wybuchła między nimi prawdziwa bitwa. Orężem były skały, które latały w powietrzu w jednym i drugim kierunku. Aniołów było więcej i po stronie diabelskiej usypała się cała góra wrzucanych tu skał. Walkę wygrały zastępy anielskie, po tym jak diablęta zorientowały się, że na miejscu wejścia do piekieł powstała cała góra rzuconych w ich kierunku skał blokująca portal do piekieł. Spłoszone świadomością, że nie dostaną się z powrotem do “domu”, rozpierzchły się po całej okolicy i do dziś krążą szukając tu i ówdzie bram piekieł. Góra zatem łączy piekielne z niebiańskim, usypana rękami aniołów jest korkiem zatykającym piekło, a na zboczach leży wiele odłamków z niegdysiejszej bitwy.





Nazwa “Ślęża” posiada kilka tajemniczych choć “prawdopodobnych” źródeł pochodzenia. Biorąc pod uwagę źródła z etymologii słowiańskiej, wywodzi się nazwę góry od “ślęgi” - mokrej pogody, błota. Etymologia germańska wywodzi nazwę góry od germańskiego plemienia Silingów - teoria stworzona raczej dla potrzeb przedwojennej niemieckiej dialektyki.
Osobiście podoba mi się skojarzenie łacińskie - “in monte silencii” - góra milczenia (pojawia się ta nazwa w 1108 r.). Podobna nazwa znajduje się w dziele biskupa Thietmara - Silensi (1017 r.), czyli “śląska” - jedna litera, a już można stworzyć nową teorię dotyczącą znaczenia i pochodzenia słowa Ślęża.
Zatem wszystkiego najlepszego na nowy chiński rok szczura. Niech obfituje w wiele nowych, pięknych i wysokich gór. Za tydzień, a propos kolejnej wyprawy, zamieszczę horoskop na nowy rok szczura.
Sarum Keraj 2020


GÓRY SOWIE czyli “Z GÓRY NA OLGĘ TOKARCZUK”

GÓRY SOWIE czyli “Z GÓRY NA OLGĘ TOKARCZUK” (tekst umieszczony na portalu Planeta Gór)


TREKKING. Jeśli Kotlina Kłodzka - to dla miłośników książek postać Olgi Tokarczuk. Znając miejsca, w których toczą się akcje kilku jej książek, to moim zdaniem, najbliższym miejscem, z którego można “ogarnąć” te klimaty z góry, to Kalenica i Wielka Sowa w GÓRACH SOWICH. Pani Olga zatem będzie moim motywem przewodnim wędrówki.



“Śniło mi się, że jestem czystym patrzeniem, czystym wzrokiem i nie mam ciała ani imienia. Tkwię wysoko nad doliną, w jakimś nieokreślonym punkcie, z którego widzę wszystko albo prawie wszystko. Poruszam się w tym patrzeniu, ale pozostaję w miejscu” - Olga Tokarczuk “Dom dzienny, dom nocny”.

Dystans – 26 km
Przewyższenie – 1,09 km
Najwyższy punkt – Wielka Sowa 1014 m n.p.m.
Cała trasa zapisana jest w TrekPlannerze na Planecie Gór. Poniżej link do mojej trasy:

https://www.planetagor.pl/places/application/TrialPage.php?ID=28614

Kilka słów o Oldze Tokarczuk - Bieguni, czyli tacy jak my... 
Jestem świeżo po lekturze “Biegunów”. Każdy z nas zarejestrowanych na Planecie Gór mógłby moim zdaniem śmiało nazwać się “Biegunem”, czyli mówiąc w ogromnym skrócie “człowiekiem w nieustannym ruchu”. Pani Olgo, wracam do pani wcześniejszych książek po prawie 20 latach i czuję tą samą, czystą esencję egzystencji, jaką napawałem się w owym czasie. Chciałbym pani za to podziękować. Zazdroszczę pani, w tym pozytywnym sensie, daru lekkiego i sprawnego opisywania rzeczy, które dla mnie toną w ciszy należnej tajemnicom życia i śmierci.



Leśny Dworek - poplątane losy rodu Dierigów
Punkt wyjścia zaplanowałem z parkingu przed Leśnym Dworkiem w Bielawie należącym przed wojną do rodu Dierigów. Historia rodu byłaby z pewnością inspiracją dla pani Olgi. Dworek, obecnie stanowiący własność prywatną, wchodził przed wojną w obręb dóbr rodziny Dierigów. Potęga Dierigów znana była w przedwojennej Europie. A zaczęło się niepozornie w 1800 r. od kłótni ojca z synem. Syn Christian mając 19 lat oznajmił ojcu, że nie będzie siedział nad krosnem, jak to robił jego ojciec przez 27 lat. Ojciec był dumny z swego skromnego warsztatu tkackiego, dzięki któremu wykupił się z prac najemnych na własność. Syn postawił na handel.... Meandry historii Dierigów krążą wokół tkactwa. Potężne fabryki, lukratywne kontrakty, bunt tkaczy, wejście do grona najbogatszych fabrykantów w Niemczech, a nawet w Europie; ich historia kończy się mezaliansem z nazizmem, kiedy jeden z Dierigów staje się osobistym doradcą Hitlera. Prawie cała rodzina ostatecznie kończy tragicznie.



Ciekawostką jest, iż inny noblista Gerard Hauptmann opisuje tę rodzinę w “Tkaczach” jako bezlitosnych przemysłowców - krwiopijców, co mijało się z obiektywną prawdą. Zachęcam do sięgania do historii.



Zostawiam w tyle “Waldhaus” i wgłębiam się w Ciemny Jar, by po pewnym czasie skręcić w górę na szlak zielony do Bielawskiej Polanki. Idzie się lasami bukowymi, które nawet o tej porze w odpowiednim świetle tworzą bajkową scenerię.





Góra Żmij - czyli potęga legendy
Szlak zielony kończy się na Bielawskiej Polance. Odtąd podążamy szlakiem czerwonym, który wchodzi w skład Głównego Szlaku Sudeckiego. Kierujemy się nadal pod górę, w kierunku Kalenicy, mając po prawej stronie ścisły rezerwat “Bukowa Kalenica”. W pewnym momencie szlak zakręca w prawo, a my, by dostać się na punkt widokowy Góra Żmij, skręcamy ścieżką w lewo. I oto, mijając ostaniec skalny, widzimy, jak Kotlina Kłodzka leży u naszych stóp.





Z górą Żmij wiąże się legenda średniowieczna. W dawnych czasach, na zboczu Kalenicy mieszkał w swoim zamku rycerz o imieniu Stanko. Człowiek był samotnikiem i stronił od ludzi. Jednak przypadki chodzą po ludziach i w trakcie jednej z swoich samotnych eskapad spotkał przepiękną dziewczynę, do której zapałał miłością. Niebieskookie blond-dziewczę o imieniu Izabela odwzajemniła jego miłość. Przyjęte oświadczyny, ślub i wspólne szczęśliwe życie ukoronowali poczęciem dziecka. Ich szczęście rozkwitało w odludnym grodzisku na zboczach Kalenicy. Oddalenie od ludzi nie przeszkadzało im, bo mieli siebie nawzajem. Historia byłaby nudna, gdyby nie Krucjata. Papież wzywał rycerstwo na Krucjatę do Ziemi Świętej. Stanko, że był prawy i honorowy, pojechał zostawiając młodą żonę z dzieckiem. Powiedział jej na pożegnanie “Czekaj na mnie i strzeż naszego dziecka”. Mijały lata. Iza tęskniła. W miarę upływu czasu tęskniła też coraz bardziej za ludźmi, których nie widywała na co dzień. Tęsknie patrzyła z góry na światła osad ludzkich i słuchała wesołego gwaru, który niósł się z oddali. Pewnego razu nie wytrzymała i udała się do ludzi… W miarę jak rozkoszowała się przyjemnościami ludzkiego gwaru, jej życie i dom stawały się szare i nudne. Dysonans rósł. Nadszedł dzień, w którym wszystko się zmieniło. Wróciwszy z miasta do domu, pchana tym razem jakimś dziwnym przerażającym uczuciem, zastała swoje dziecko w łóżeczku martwe. Na podłodze zaś leżała zwinięta w kłębek żmija - sprawczyni wypadku. Iza w nieludzkiej rozpaczy pobiegła na pobliską skałę i skoczyła z niej w objęcia śmierci. Izabela krąży tam jako duch i to od niej dowiedział się całej historii przypadkowy drwal, przekazując ją dalej. Skała odtąd nosi nazwę Żmij.
Turysto - kiedy zobaczysz tam przepiękną kobietę, wiedz, że to może być duch Izy. Porozmawiaj z nią spokojnie, pociesz, o ile to możliwe i udaj się w dalszą drogę...



Kalenica
Kalenica to jeden z najwyższych szczytów Gór Sowich. Różni się od innych tym, że na jej szczycie stoi wieża widokowa. Moim zdaniem widok stąd jest bardziej spektakularny, niż z Wielkiej Sowy (i na dodatek darmowy).









Widok jest wyjątkowy. Kotlina Kłodzka wypełniona była natenczas mleczną substancją. Wyobraziłem sobie, że gdzieś w tym mleku patrzy właśnie przez okno z swojego domu Pani Olga Tokarczuk i widzi nieprzeniknioną substancję rozmazującą kształty i widoki. Może siedzi teraz i pisze coś poetycko mądrego;
“Gdy tak stałam, patrząc na ambony, mogłam się w każdej chwili obrócić, żeby ująć poszarpaną, ostrą linię horyzontu delikatnie jak włos. Zajrzeć poza nią. Tam są Czechy. Tam ucieka Słońce…” - Olga Tokarczuk w “Prowadź swój pług przez kości umarłych”.
Na wieży jest bardzo dobrze rozpisana panorama w czterech odsłonach na cztery strony świata. Z mleka mgły wystają ciała leżących w pierwszym planie Gór Stołowych, po lewej - Gór Orlickich i nakładających się na nie z przodu, niższych Gór Bystrzyckich. Po lewej w głębi jakaś podłużna chmura przekreśla Masyw Śnieżnika. Chmura “unieważnia” też leżące z lewej Góry Złote.
Inny widok jest na północ. Nie ma mgieł. Król na północy jest tylko jeden - to masyw Ślęży. Po lewej stronie Raduni, dla wprawnego oka widać na horyzoncie Wrocław z wieżą SkyTower.



Na Zachód Wielka Sowa z wystającymi czubkami Borowej i Chełmca, które nieśmiało zerkają na nas zza Koziej Równi.



Światło pada pod kątem, tak że bawię się moim własnym cieniem na szczycie wieży i macham do Was.





Polana Jugowska i Kozia Równia
Z Kalenicy idę szlakiem czerwonym. Kręcę na Rymarza i bezpośrednio schodzę na Przełęcz Jugowską. Ludzkość pozostawia tu swoje samochody. Obie strony drogi są zastawione pojazdami. Niestety zwiedzając Rymarza ominąłem schronisko Zygmuntówkę, do którego nie chce mi się już zawracać. Na przełęczy Jugowskiej są ławy, na których można spożyć posiłek na świeżym powietrzu.



Przed Kozią Równią mijam Niedźwiedzią Skałę. Nazwę skale nadał pewien myśliwy, który dzięki niej mógł z góry ustrzelić niedźwiedzia. Niedźwiedź rozjuszony wcześniejszym strzałem chciał go w obronie własnej zabić. Skała uratowała myśliwemu życie.
Na skale umieszczono cytat Hermana Henkla “W górach jestem znowu prawdziwym człowiekiem, tam stajemy się braćmi i wszystko co brzydkie i błahe opuszcza nas”.



Wielka Sowa
Dochodzę do rozległego skrzyżowania dróg i węzła szlaków - Kozie Siodło. Wybieram dalej szlak czerwony. Po niezbyt trudnej wspinaczce można zobaczyć wyłaniającą się z daleka wieżę widokową.
Pierwsza wieża widokowa wybudowana na górze w 1886 r. była drewniana i przetrwała niecałe 20 lat. Obecna wieża została oddana do użytku w 1906 r. i była poświęcona pamięci Ottona von Bismarcka. Na dole było pomieszczenie jemu dedykowane - z popiersiem i scenami z jego życia. Na szczycie umieszczono lampę acetylenową, która utrwalała położenie góry w ciemności.



Wieża stała się przed wojnami atrakcją turystyczną i jest nią do dziś. Wejście płatne 6 złotych; jednak warto, bo z dołu nie ma tak rozległego widoku - właściwie nie ma go wcale, bo w obserwacjach przeszkadzają drzewa. W przeciwieństwie do Kalenicy SkyTower widać pomiędzy Ślężą i Radunią. Jest bezpłatna luneta umocowana stacjonarnie.











Mała Sowa
Z Wielkiej Sowy poszedłem zobaczyć Małą. Przydałby się wskaźnik - słupek, gdzie jest jej wierzchołek, bo go nie znalazłem. Być może minąłem go rozmyślając.
Szukałem sów - tych prawdziwych, jednak nie znalazłem, bo według legendy sów było tylko siedem. Już wyjaśniam. Udajmy się znów w dawne wieki, kiedy całą okolicę porastała gęsta puszcza. W pewnej osadzie mieszkał zamożny pan imieniem Wacław. Miał on siedem córek. Do córek, kiedy były na zamążpójściu, podjeżdżali zalotnicy. Żaden jednak z nich nie spełniał wygórowanych kryteriów ojca. Odprawiał każdego kawalera mówiąc, że albo przyjadą tu bogaci książęta, albo dziewczęta pójdą do zakonu. Mijały lata i panny postanowiły sprzeciwić się ojcu. Czarnoskóry kupiec, przejeżdżając tamtędy, zlitował się nad losem dziewcząt i dał im czarodziejską chustę. Nałożona chusta zmieniała postać osoby nakrytej. Chusta miała jeden feler - działała tylko trzy razy. Tak też dziewczęta za pomocą magicznej chusty zmieniły się w zajączki i uciekły na wolność. Ojciec zorientowawszy się, że córki uciekły wpadł w furię i zaczął je szukać. Trwało to długie miesiące. Pewnego dnia dotarł do wiedźmy. Ta uświadomiła go, że mają tu miejsce czary i sprzedała mu za wór złota bukową gałązkę, która również miała moc zmieniania postaci. Ojciec zmienił się w jastrzębia i rychło wytropił bezbronne zajączki. Panny widząc zagrożenie zmieniły się w sarenki, drugi raz używając chusty. Uparty i zawzięty ojciec zamienił się za pomocą bukowej witki w wilka i znów wytropił córki. Te w strachu po raz trzeci i ostatni użyły chusty zmieniając się w sowy i szybko i skutecznie pochowały się po okolicznych dziuplach. Wybrały wolność za cenę zmiany postaci na zawsze, a ojciec już nigdy ich nie odnalazł.



Turysto - chodząc po Sowach powiedz im dobre słowo, pewnie schowane gdzieś w dziuplach usłyszą i zrozumieją...

Schronisko Sowa - Eulenbaude
Schronisko na pierwsze wrażenie odebrałem negatywnie. Stara konstrukcja pokryta niechlujnie papą. Na podwórku pełno gratów, a poniżej unoszący się smród z ścieków. Jednak po pewnym czasie znalazłem w tym budynku pierwotne piękno. Ciekawe ornamenty okalające okna, misternie składane deseczki elewacji; ktoś kiedyś zostawił w tym miejscu swoje serce…





Jest to stary budynek z 1897 r. później przebudowany. Funkcjonował nastawiając się głównie na turystów przechodzących na Wielką Sowę. Duża sala konsumpcyjna i mała ilość miejsc noclegowych. Obecnie schronisko reklamuje się też jako agroturystyka.
Pan Kot chętnie pozuje turystom:)

Powrót przez Przełęcz Jugowską i Przełęcz Trzy Buki
Wpierw ponownie Kozia Przełęcz żółtymi znakami i tymże kolorem ponowne przejście na Przełęcz Jugowską. Po drodze mijam punkt widokowy. Moim zdaniem tarasik postawiono trochę bez sensu. Cała droga jest bardzo ładnie eksponowana i w prawie każdym jej momencie mamy dobry widok w kierunku północnym na Masyw Ślęży oraz na Rymarza przed nami. Podeścik jest zbędnym punktem zaczepienia - starczyło wykonać więcej ławeczek wzdłuż drogi.







Z przełęczy Jugowskiej schodzę dość stromo, znakami zielonymi po przepięknym dywanie z bukowych liści. Po drodze zabieram urwaną bukową witkę jednak z przykrością stwierdzam, że nie była zaczarowana i nie zmieniła mnie w kogoś innego - może i dobrze:)
Dochodzę do asfaltowej drogi i chwilę z nią podążam. Na poboczu widzę czarne worki z śmieciami i nie umiem sobie wyobrazić, że ktoś celowo je tu wyrzucił. Wolę wierzyć, że wypadły komuś przypadkiem z pojazdu.





Skręcam z asfaltu na szlak niebieski, pnąc się na Przełęcz Trzy Buki. Po drodze na liścianym kobiercu mijam pewną kobietę tak łudząco przypominającą Panią Olgę Tokarczuk, że przyglądam się jej uważnie. Jednak to chyba nie była ona. Nie wiem czy tak macie; pod koniec dość forsownego szlaku zmęczenie płata mi figle. Przykładowo; zamiast ocienionego pnia widzę oczyma wyobraźni siedzącego psa, albo z daleka widzę pochylonego człowieka, który okazuje się być złamanym drzewem. Zmęczenie sprawia, że nie dowierzam potem sam sobie. Jeśli Pani Olgo była to Pani to serdecznie pozdrawiam… Na koniec cytat z “Domu dziennego, domu nocnego” kiedy Niemiec Peter wraca tu, w strony rodzinne, w te miejsca i klimaty, te widoki, które były kiedyś jego dzieciństwem;
“...Ale i las się skończył i Peter miał teraz za sobą panoramę gór, którą do tej pory nosił w sobie… Dopiero na samym grzbiecie przystanął i obracał się w kółko, i ssał ten widok, spijał go. Wszystkie góry na świecie porównywał zawsze z tymi górami i żadne nie wydały mu się tak piękne. Albo były za duże, za potężne, albo zbyt niepozorne. Albo zbyt dzikie, ciemne, porośnięte lasami jak Schwarzwald, albo zbyt udomowione, oswojone, jasne jak Pireneje…”
Sarum Keraj 2019

TATRY - ZABAWA W KORONY