poniedziałek, 27 stycznia 2020

GÓRY SOWIE czyli “Z GÓRY NA OLGĘ TOKARCZUK”

GÓRY SOWIE czyli “Z GÓRY NA OLGĘ TOKARCZUK” (tekst umieszczony na portalu Planeta Gór)


TREKKING. Jeśli Kotlina Kłodzka - to dla miłośników książek postać Olgi Tokarczuk. Znając miejsca, w których toczą się akcje kilku jej książek, to moim zdaniem, najbliższym miejscem, z którego można “ogarnąć” te klimaty z góry, to Kalenica i Wielka Sowa w GÓRACH SOWICH. Pani Olga zatem będzie moim motywem przewodnim wędrówki.



“Śniło mi się, że jestem czystym patrzeniem, czystym wzrokiem i nie mam ciała ani imienia. Tkwię wysoko nad doliną, w jakimś nieokreślonym punkcie, z którego widzę wszystko albo prawie wszystko. Poruszam się w tym patrzeniu, ale pozostaję w miejscu” - Olga Tokarczuk “Dom dzienny, dom nocny”.

Dystans – 26 km
Przewyższenie – 1,09 km
Najwyższy punkt – Wielka Sowa 1014 m n.p.m.
Cała trasa zapisana jest w TrekPlannerze na Planecie Gór. Poniżej link do mojej trasy:

https://www.planetagor.pl/places/application/TrialPage.php?ID=28614

Kilka słów o Oldze Tokarczuk - Bieguni, czyli tacy jak my... 
Jestem świeżo po lekturze “Biegunów”. Każdy z nas zarejestrowanych na Planecie Gór mógłby moim zdaniem śmiało nazwać się “Biegunem”, czyli mówiąc w ogromnym skrócie “człowiekiem w nieustannym ruchu”. Pani Olgo, wracam do pani wcześniejszych książek po prawie 20 latach i czuję tą samą, czystą esencję egzystencji, jaką napawałem się w owym czasie. Chciałbym pani za to podziękować. Zazdroszczę pani, w tym pozytywnym sensie, daru lekkiego i sprawnego opisywania rzeczy, które dla mnie toną w ciszy należnej tajemnicom życia i śmierci.



Leśny Dworek - poplątane losy rodu Dierigów
Punkt wyjścia zaplanowałem z parkingu przed Leśnym Dworkiem w Bielawie należącym przed wojną do rodu Dierigów. Historia rodu byłaby z pewnością inspiracją dla pani Olgi. Dworek, obecnie stanowiący własność prywatną, wchodził przed wojną w obręb dóbr rodziny Dierigów. Potęga Dierigów znana była w przedwojennej Europie. A zaczęło się niepozornie w 1800 r. od kłótni ojca z synem. Syn Christian mając 19 lat oznajmił ojcu, że nie będzie siedział nad krosnem, jak to robił jego ojciec przez 27 lat. Ojciec był dumny z swego skromnego warsztatu tkackiego, dzięki któremu wykupił się z prac najemnych na własność. Syn postawił na handel.... Meandry historii Dierigów krążą wokół tkactwa. Potężne fabryki, lukratywne kontrakty, bunt tkaczy, wejście do grona najbogatszych fabrykantów w Niemczech, a nawet w Europie; ich historia kończy się mezaliansem z nazizmem, kiedy jeden z Dierigów staje się osobistym doradcą Hitlera. Prawie cała rodzina ostatecznie kończy tragicznie.



Ciekawostką jest, iż inny noblista Gerard Hauptmann opisuje tę rodzinę w “Tkaczach” jako bezlitosnych przemysłowców - krwiopijców, co mijało się z obiektywną prawdą. Zachęcam do sięgania do historii.



Zostawiam w tyle “Waldhaus” i wgłębiam się w Ciemny Jar, by po pewnym czasie skręcić w górę na szlak zielony do Bielawskiej Polanki. Idzie się lasami bukowymi, które nawet o tej porze w odpowiednim świetle tworzą bajkową scenerię.





Góra Żmij - czyli potęga legendy
Szlak zielony kończy się na Bielawskiej Polance. Odtąd podążamy szlakiem czerwonym, który wchodzi w skład Głównego Szlaku Sudeckiego. Kierujemy się nadal pod górę, w kierunku Kalenicy, mając po prawej stronie ścisły rezerwat “Bukowa Kalenica”. W pewnym momencie szlak zakręca w prawo, a my, by dostać się na punkt widokowy Góra Żmij, skręcamy ścieżką w lewo. I oto, mijając ostaniec skalny, widzimy, jak Kotlina Kłodzka leży u naszych stóp.





Z górą Żmij wiąże się legenda średniowieczna. W dawnych czasach, na zboczu Kalenicy mieszkał w swoim zamku rycerz o imieniu Stanko. Człowiek był samotnikiem i stronił od ludzi. Jednak przypadki chodzą po ludziach i w trakcie jednej z swoich samotnych eskapad spotkał przepiękną dziewczynę, do której zapałał miłością. Niebieskookie blond-dziewczę o imieniu Izabela odwzajemniła jego miłość. Przyjęte oświadczyny, ślub i wspólne szczęśliwe życie ukoronowali poczęciem dziecka. Ich szczęście rozkwitało w odludnym grodzisku na zboczach Kalenicy. Oddalenie od ludzi nie przeszkadzało im, bo mieli siebie nawzajem. Historia byłaby nudna, gdyby nie Krucjata. Papież wzywał rycerstwo na Krucjatę do Ziemi Świętej. Stanko, że był prawy i honorowy, pojechał zostawiając młodą żonę z dzieckiem. Powiedział jej na pożegnanie “Czekaj na mnie i strzeż naszego dziecka”. Mijały lata. Iza tęskniła. W miarę upływu czasu tęskniła też coraz bardziej za ludźmi, których nie widywała na co dzień. Tęsknie patrzyła z góry na światła osad ludzkich i słuchała wesołego gwaru, który niósł się z oddali. Pewnego razu nie wytrzymała i udała się do ludzi… W miarę jak rozkoszowała się przyjemnościami ludzkiego gwaru, jej życie i dom stawały się szare i nudne. Dysonans rósł. Nadszedł dzień, w którym wszystko się zmieniło. Wróciwszy z miasta do domu, pchana tym razem jakimś dziwnym przerażającym uczuciem, zastała swoje dziecko w łóżeczku martwe. Na podłodze zaś leżała zwinięta w kłębek żmija - sprawczyni wypadku. Iza w nieludzkiej rozpaczy pobiegła na pobliską skałę i skoczyła z niej w objęcia śmierci. Izabela krąży tam jako duch i to od niej dowiedział się całej historii przypadkowy drwal, przekazując ją dalej. Skała odtąd nosi nazwę Żmij.
Turysto - kiedy zobaczysz tam przepiękną kobietę, wiedz, że to może być duch Izy. Porozmawiaj z nią spokojnie, pociesz, o ile to możliwe i udaj się w dalszą drogę...



Kalenica
Kalenica to jeden z najwyższych szczytów Gór Sowich. Różni się od innych tym, że na jej szczycie stoi wieża widokowa. Moim zdaniem widok stąd jest bardziej spektakularny, niż z Wielkiej Sowy (i na dodatek darmowy).









Widok jest wyjątkowy. Kotlina Kłodzka wypełniona była natenczas mleczną substancją. Wyobraziłem sobie, że gdzieś w tym mleku patrzy właśnie przez okno z swojego domu Pani Olga Tokarczuk i widzi nieprzeniknioną substancję rozmazującą kształty i widoki. Może siedzi teraz i pisze coś poetycko mądrego;
“Gdy tak stałam, patrząc na ambony, mogłam się w każdej chwili obrócić, żeby ująć poszarpaną, ostrą linię horyzontu delikatnie jak włos. Zajrzeć poza nią. Tam są Czechy. Tam ucieka Słońce…” - Olga Tokarczuk w “Prowadź swój pług przez kości umarłych”.
Na wieży jest bardzo dobrze rozpisana panorama w czterech odsłonach na cztery strony świata. Z mleka mgły wystają ciała leżących w pierwszym planie Gór Stołowych, po lewej - Gór Orlickich i nakładających się na nie z przodu, niższych Gór Bystrzyckich. Po lewej w głębi jakaś podłużna chmura przekreśla Masyw Śnieżnika. Chmura “unieważnia” też leżące z lewej Góry Złote.
Inny widok jest na północ. Nie ma mgieł. Król na północy jest tylko jeden - to masyw Ślęży. Po lewej stronie Raduni, dla wprawnego oka widać na horyzoncie Wrocław z wieżą SkyTower.



Na Zachód Wielka Sowa z wystającymi czubkami Borowej i Chełmca, które nieśmiało zerkają na nas zza Koziej Równi.



Światło pada pod kątem, tak że bawię się moim własnym cieniem na szczycie wieży i macham do Was.





Polana Jugowska i Kozia Równia
Z Kalenicy idę szlakiem czerwonym. Kręcę na Rymarza i bezpośrednio schodzę na Przełęcz Jugowską. Ludzkość pozostawia tu swoje samochody. Obie strony drogi są zastawione pojazdami. Niestety zwiedzając Rymarza ominąłem schronisko Zygmuntówkę, do którego nie chce mi się już zawracać. Na przełęczy Jugowskiej są ławy, na których można spożyć posiłek na świeżym powietrzu.



Przed Kozią Równią mijam Niedźwiedzią Skałę. Nazwę skale nadał pewien myśliwy, który dzięki niej mógł z góry ustrzelić niedźwiedzia. Niedźwiedź rozjuszony wcześniejszym strzałem chciał go w obronie własnej zabić. Skała uratowała myśliwemu życie.
Na skale umieszczono cytat Hermana Henkla “W górach jestem znowu prawdziwym człowiekiem, tam stajemy się braćmi i wszystko co brzydkie i błahe opuszcza nas”.



Wielka Sowa
Dochodzę do rozległego skrzyżowania dróg i węzła szlaków - Kozie Siodło. Wybieram dalej szlak czerwony. Po niezbyt trudnej wspinaczce można zobaczyć wyłaniającą się z daleka wieżę widokową.
Pierwsza wieża widokowa wybudowana na górze w 1886 r. była drewniana i przetrwała niecałe 20 lat. Obecna wieża została oddana do użytku w 1906 r. i była poświęcona pamięci Ottona von Bismarcka. Na dole było pomieszczenie jemu dedykowane - z popiersiem i scenami z jego życia. Na szczycie umieszczono lampę acetylenową, która utrwalała położenie góry w ciemności.



Wieża stała się przed wojnami atrakcją turystyczną i jest nią do dziś. Wejście płatne 6 złotych; jednak warto, bo z dołu nie ma tak rozległego widoku - właściwie nie ma go wcale, bo w obserwacjach przeszkadzają drzewa. W przeciwieństwie do Kalenicy SkyTower widać pomiędzy Ślężą i Radunią. Jest bezpłatna luneta umocowana stacjonarnie.











Mała Sowa
Z Wielkiej Sowy poszedłem zobaczyć Małą. Przydałby się wskaźnik - słupek, gdzie jest jej wierzchołek, bo go nie znalazłem. Być może minąłem go rozmyślając.
Szukałem sów - tych prawdziwych, jednak nie znalazłem, bo według legendy sów było tylko siedem. Już wyjaśniam. Udajmy się znów w dawne wieki, kiedy całą okolicę porastała gęsta puszcza. W pewnej osadzie mieszkał zamożny pan imieniem Wacław. Miał on siedem córek. Do córek, kiedy były na zamążpójściu, podjeżdżali zalotnicy. Żaden jednak z nich nie spełniał wygórowanych kryteriów ojca. Odprawiał każdego kawalera mówiąc, że albo przyjadą tu bogaci książęta, albo dziewczęta pójdą do zakonu. Mijały lata i panny postanowiły sprzeciwić się ojcu. Czarnoskóry kupiec, przejeżdżając tamtędy, zlitował się nad losem dziewcząt i dał im czarodziejską chustę. Nałożona chusta zmieniała postać osoby nakrytej. Chusta miała jeden feler - działała tylko trzy razy. Tak też dziewczęta za pomocą magicznej chusty zmieniły się w zajączki i uciekły na wolność. Ojciec zorientowawszy się, że córki uciekły wpadł w furię i zaczął je szukać. Trwało to długie miesiące. Pewnego dnia dotarł do wiedźmy. Ta uświadomiła go, że mają tu miejsce czary i sprzedała mu za wór złota bukową gałązkę, która również miała moc zmieniania postaci. Ojciec zmienił się w jastrzębia i rychło wytropił bezbronne zajączki. Panny widząc zagrożenie zmieniły się w sarenki, drugi raz używając chusty. Uparty i zawzięty ojciec zamienił się za pomocą bukowej witki w wilka i znów wytropił córki. Te w strachu po raz trzeci i ostatni użyły chusty zmieniając się w sowy i szybko i skutecznie pochowały się po okolicznych dziuplach. Wybrały wolność za cenę zmiany postaci na zawsze, a ojciec już nigdy ich nie odnalazł.



Turysto - chodząc po Sowach powiedz im dobre słowo, pewnie schowane gdzieś w dziuplach usłyszą i zrozumieją...

Schronisko Sowa - Eulenbaude
Schronisko na pierwsze wrażenie odebrałem negatywnie. Stara konstrukcja pokryta niechlujnie papą. Na podwórku pełno gratów, a poniżej unoszący się smród z ścieków. Jednak po pewnym czasie znalazłem w tym budynku pierwotne piękno. Ciekawe ornamenty okalające okna, misternie składane deseczki elewacji; ktoś kiedyś zostawił w tym miejscu swoje serce…





Jest to stary budynek z 1897 r. później przebudowany. Funkcjonował nastawiając się głównie na turystów przechodzących na Wielką Sowę. Duża sala konsumpcyjna i mała ilość miejsc noclegowych. Obecnie schronisko reklamuje się też jako agroturystyka.
Pan Kot chętnie pozuje turystom:)

Powrót przez Przełęcz Jugowską i Przełęcz Trzy Buki
Wpierw ponownie Kozia Przełęcz żółtymi znakami i tymże kolorem ponowne przejście na Przełęcz Jugowską. Po drodze mijam punkt widokowy. Moim zdaniem tarasik postawiono trochę bez sensu. Cała droga jest bardzo ładnie eksponowana i w prawie każdym jej momencie mamy dobry widok w kierunku północnym na Masyw Ślęży oraz na Rymarza przed nami. Podeścik jest zbędnym punktem zaczepienia - starczyło wykonać więcej ławeczek wzdłuż drogi.







Z przełęczy Jugowskiej schodzę dość stromo, znakami zielonymi po przepięknym dywanie z bukowych liści. Po drodze zabieram urwaną bukową witkę jednak z przykrością stwierdzam, że nie była zaczarowana i nie zmieniła mnie w kogoś innego - może i dobrze:)
Dochodzę do asfaltowej drogi i chwilę z nią podążam. Na poboczu widzę czarne worki z śmieciami i nie umiem sobie wyobrazić, że ktoś celowo je tu wyrzucił. Wolę wierzyć, że wypadły komuś przypadkiem z pojazdu.





Skręcam z asfaltu na szlak niebieski, pnąc się na Przełęcz Trzy Buki. Po drodze na liścianym kobiercu mijam pewną kobietę tak łudząco przypominającą Panią Olgę Tokarczuk, że przyglądam się jej uważnie. Jednak to chyba nie była ona. Nie wiem czy tak macie; pod koniec dość forsownego szlaku zmęczenie płata mi figle. Przykładowo; zamiast ocienionego pnia widzę oczyma wyobraźni siedzącego psa, albo z daleka widzę pochylonego człowieka, który okazuje się być złamanym drzewem. Zmęczenie sprawia, że nie dowierzam potem sam sobie. Jeśli Pani Olgo była to Pani to serdecznie pozdrawiam… Na koniec cytat z “Domu dziennego, domu nocnego” kiedy Niemiec Peter wraca tu, w strony rodzinne, w te miejsca i klimaty, te widoki, które były kiedyś jego dzieciństwem;
“...Ale i las się skończył i Peter miał teraz za sobą panoramę gór, którą do tej pory nosił w sobie… Dopiero na samym grzbiecie przystanął i obracał się w kółko, i ssał ten widok, spijał go. Wszystkie góry na świecie porównywał zawsze z tymi górami i żadne nie wydały mu się tak piękne. Albo były za duże, za potężne, albo zbyt niepozorne. Albo zbyt dzikie, ciemne, porośnięte lasami jak Schwarzwald, albo zbyt udomowione, oswojone, jasne jak Pireneje…”
Sarum Keraj 2019

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TATRY - ZABAWA W KORONY