wtorek, 15 grudnia 2020

KLIMCZOK, BŁATNIA, PALENICA - bezśnieżny początek grudnia 2020.


KLIMCZOK to moim zdaniem najsympatyczniejszy szczyt Beskidu Śląskiego. Radości zdobycia tego wierzchołka dopełnia humor haseł na szczycie i klimat ogródka po byłej Chatce na Klimczoku. Kim był zbój Klimczok i czy “teściowa” była przyczyną jego śmierci? Odpowiedź poniżej. BŁATNIA natomiast to urocza, rozległa łąka z dalekimi widokami. Wracając, odwiedzamy też szczyt PALENICY; jest on poza szlakiem, ale magia tego historycznego miejsca, tak jak widoki stamtąd, urzekają. 
Dystans – 18,8 km 
Data trasy - 06.12.2020 
Suma roczna na 2020 r. - 772,7 km. (do planu tysiąca km./rok, którego już prawdopodobnie nie zrealizuję brakuje 227,3 km.) 
 Przewyższenie – 875 m. 
Najwyższy punkt – Klimczok 1.117 m n.p.m. 
Cała wycieczka zapisana jest w TrekPlannerze na portalu Planeta Gór na moim profilu. Poniżej screen. 

Szlak na Szyndzielnię. 
Parking na ul. Tartacznej, u wlotu do Doliny Wapienicy jest bardzo popularny, przede wszystkim wśród miejscowej ludności. Bielszczanie rankiem przyjeżdżają tu na dżoging, a po południu na spacery. Klimat i spokój panujący w dolinie zachęca do obcowania z przyrodą. Wspomniany parking jest jednak pojemny, nawet w niedzielne popołudnia. Od początku drogi trzymamy się szlaku żółtego. Prowadzi on prawym brzegiem rzeki Wapienicy, aż do zapory tworzącej Jezioro Wapienickie. Wejście na zaporę niestety było zamknięte. Na zaporze też nikogo nie było, nawet kiedy po południu wracaliśmy, zamykając pętlę szlaku po drugiej stronie jeziora. Mniemam, że zamknięcie to wynika z sytuacji pandemicznej (nawiasem mówiąc coraz bardziej dziwię się dlaczego niektóre obiekty w ogóle się zamyka). Od zapory szlak pnie się w górę. Trasa równomiernie wyciska pot z człowieka. Nie ma żadnych nadmiernych wzniesień, ale monotonny marsz ku górze robi swoje. Nie ma tu też spektakularnych widoków, prócz jednego miejsca, kiedy patrząc na Wapienicę, widzimy jak sporo uszliśmy:) 
Widok spod wieży widokowej przy górnej stacji kolejki na Szyndzielni.

Nieco powyżej wieży widokowej na Szyndzielni.

Schronisko na Szyndzielni.

Znacznik z nazwą szczytu.

Kiedy szlak żółty dochodzi do czerwonego (szeroka droga), a potem zielonego, to wiemy już że jesteśmy blisko Szyndzielni. Po chwili marszu wychodzimy z lasu wprost na zabudowania przy górnej stacji kolejki. Puste wagoniki, chyba tylko z uwagi na poranny rozruch, poruszają się w górę i w dół. Kolejka, tak jak i wieża widokowa obok, czynna jest dopiero za pół godziny, czyli od 9-tej. Wejście na wieżę widokową jest zamknięte na cztery spusty. Moja prywatna ocena wieży jest negatywna. Faktycznie z wieży widać dużo więcej, bo widok spod konstrukcji jest przysłonięty przez drzewa. Jednak wystarczy przejść nieco wyżej w kierunku schroniska i całą panoramę mamy za darmo. Wieża z tej perspektywy wygląda jak nieistotna konstrukcja, odznaczająca się metalowym kikutem wśród drzew. Dlatego jeśli ktoś ma ochotę na widoki, niech nie płaci za wejście na wieżę, tylko niech wchodzi pod sam szczyt. Pod samym wierzchołkiem znajduje się też schronisko na Szyndzielni. Nieco dalej na szlaku przechodzimy obok tablicy oznajmiającej nam punkt szczytowy. 

Klimczok. 
Szyndzielnia wchodzi w skład dużego masywu, którego kulminacją jest właśnie Klimczok. Dlatego też szlak pomiędzy Szyndzielnią a Klimczokiem wydaje się wznosić ciągle ku górze. Szlak ten uprzyjemniają widoki w kierunku Czantorii, która chyba jako jedyna zachowała w tym dniu białą, wyraźną smugę śniegu. Dalej za Czantorią można podziwiać wzniesienia i góry Beskidu Śląsko - Morawskiego. Widok w tamtym kierunku, szczególnie zimą, jest bardzo obszerny. Z perspektywy szlaku bardzo dobrze widać było królową tamtego pasma; Łysą Górę. 
Widok Klimczoka. Z lewej wychyla się Skrzyczne.

Wierzchołek Klimczoka z "ścianą pamiątek" w tle.

Widok z Klimczoka. Na horyzoncie wyróżnia się Babia Góra i Pilsko.

Widok z szczytu Klimczoka w kierunku schroniska. Po lewej "ogródek".

Na sam szczyt Klimczoka trzeba się trochę zmęczyć. Zaznaczam jednak, że się opłaca. Szlak wiedzie monotonnie pod górę, w otoczeniu lasu, by na samym końcu podarować nam widok w kierunku Skrzycznego, “królowej” Babiej i Pilska. Pomiędzy tymi dwoma ostatnimi można dostrzec fragment Tatr. Na samym wierzchołku znajduje się ogrodzona wieża nadawcza, powiewająca na wietrze polska flaga, znacznik z nazwą szczytu i dystansami, oraz kilka tymczasowych budek i kontenerów. Jeden z nich przyciąga uwagę. Jest to stary kontener pokryty zdjęciami i dowcipnymi hasłami. Sentencje są tak różnorodne, że któreś z haseł na pewno rozśmieszy. Inskrypcje i zdjęcia zostały przeniesione z rozebranej kultowej Chatki na Klimczoku. Było to miejsce przesiąknięte na wskroś górskim klimatem. Niestety stan techniczny budowli groził zawaleniem. Po rozebraniu pozostała “ściana pamięci” z pamiątkami po chacie. Nawiasem mówiąc nie znalazłem żadnej informacji o gospodarzu tego miejsca; mitycznym panu Tadeuszu, który nota bene chyba nawet stworzył to miejsce. Za info byłbym wdzięczny. 
Napisy na ściance.

Napisy na ściance.

Napisy na ściance.

Napisy na ściance.

W miejscu chaty znajduje się jeszcze jedna perełka - swoisty park pamiątek. Największe wrażenie zawsze robiły na mnie kamienie ze szczytów całego świata. Będąc tu, za każdym razem odkrywam inny kamień, z innej części świata. Tym razem znalazłem wulkaniczny kamień z Kilimandżaro, który osobiście wabi i nęci do poznania tego afrykańskiego giganta. Swoisty śląski humor również i tu jest obecny. Otóż wśród kamieni nie mogło zabraknąć bryły węgla z Kopalni Marcel, z poziomu minus 357 metrów pod ziemią. Wszak jest to jakieś ekstremum:) Pod ogrodzeniem ogródka zauważyłem wysłużone buty turystyczne, w których zasadzono różne roślinki. Rządek butów z roślinami w środkach wygląda naprawdę niebanalnie. Miejsce jest wyjątkowe i nieporównywalne z innymi. Czemu akurat Klimczok został wybrany na ten specyficzny ogródek? Może chodzi o swoistą wolność jaką niesie z sobą tradycja nazwy szczytu, która pochodzi podobno od zbója Klimczoka, który zamieszkiwał w grotach i jaskiniach tego masywu. 
Za każdym razem zauważam inne kamienie.

Też tu coś przywiozę...

Na szczycie powiewa biało-czerwona.

Zbój Klimczok to niby postać historyczna. Był to hetman zbójnicki z XVII wieku, który grabił bogatych i rozdawał biednym. Taki bardzo śląski Janosik. Według legendy Klimczok pochodził z szlacheckiego rodu i zakochał się z wzajemnością w “wysoko” urodzonej Klementynie z Sułkowskich. Rodzina dziewczyny przeznaczyła ją jednak bogatszemu kawalerowi z Wiednia. Klimczok z rozpaczy uciekł w góry i rozpoczął zbójniczy proceder. Jednak Klementyna nie mogła mu wyjść z głowy, do tego stopnia, że wrócił na jej ślub i porwał ją dosłownie sprzed ołtarza, uprowadzając w góry. W miejscu obecnego schroniska na Klimczoku wybudował jej okazały dom, w którym zamieszkali. Jednak tęsknota dziewczyny do matki (czyli nieformalnej teściowej Klimczoka) sprawiła, że pewnego dnia zeszli z gór, by zawitać do rodziny Sułkowskich. Niestety Klimczok został rozpoznany przez kogoś z miasta, pojmany, osądzony i skazany na rozbójniczą śmierć przez powieszenie za żebro. W dole stoi schronisko w miejscu dawnej “Klementynówki”, jednak obostrzenia pandemiczne sprowadzające schroniska górskie do budki z jedzeniem na wynos, nie inspiruje mnie do ich odwiedzenia. 

Szlak na Błatnią.
Z Klimczoka schodzimy w dół, dalej podążając szlakiem żółtym. W niedalekiej odległości od szczytu Klimczoka znajduje się dobre miejsce widokowe. Jest to niewielki szczyt; Trzy Kopce (1.082 m. n.p.m.). Góra jest na tyle wzniosła, że można ogarnąć wzrokiem cały wierzchołek Klimczoka. Po jego prawej stronie wyłania się Jezioro Żywieckie. Doskonale widoczna jest Babia Góra i otaczające ją szczyty Beskidu Żywieckiego. Za doliną przed nami majestatycznie wznosi się Skrzyczne. Najlepsze miejsce obserwacji znajduje się na betonowych pozostałościach schroniska. Na serwisie Mapy.cz obiekt widnieje jako Schronisko na Trzech Kopcach. 
Zza masywu Klimczoka wyłania się widok na Jezioro Żywieckie. 

"Suchy" majestat.

Na niektórych odcinkach szlaku jest jesiennie.

Widok w kierunku Bielska.

Szlak prowadzi głównie łagodnie schodzącą drogą leśną. W miejscach zacienionych od północnej strony spotykamy jeszcze śnieg. Jest go niewiele, jednak udeptany na drodze sprawia problem. Po drodze przechodzimy jeszcze przez jeden sympatyczny szczyt. Stołów (1.035 m. n.p.m.) częstuje nas pięknym widokiem na stronę południowo- wschodnią. Charakterystyczny jest tu widok Stożka, który rozpoznajemy po jakby urwanym zboczu. W oddali widzimy, w rządku największych gór Beskidu Śląsko- Morawskiego, Łysą Górę, którą spowija kołnierzyk chmurki. Nieco niżej, po lewej stronie, rozpoznajemy polanę na wzniesieniu Błatniej. Po jej lewej stronie, wśród drzew, można zauważyć tamtejsze schronisko. 
Na nielicznych fragmentach szlaku pozostał udeptany śnieg.

Po drodze na Błatnią przechodzi się przez Stołów.

Widok z Stołowa.

6 grudnia można było spotkać na szlaku Mikołajki i Mikołajów.

Widok na Jezioro Goczałkowickie.

Po zejściu z Stołowa szlak wprowadza nas na rozległą polanę z niewielką kulminacją wierzchołka Błatniej (917 m. n.p.m.). Jest to nieco sztucznie wyglądający kopczyk zakończony betonowym kręgiem, na który można wejść. Na ów krąg bezwzględnie należy się wspiąć, ponieważ rozpościera się stamtąd najpełniejsza panorama w okolicy. 
Po prawej widać rozległą polanę na Błatniej.

Widok z Błatniej. W dole Brenna. Na horyzoncie w tle Stożek.

Polana na Błatniej.

Widok na Bielsko-Białą i industrial GOP.

Białym paskiem śniegu zaznaczona jest Czantoria. W tle Beskid Śląsko - Morawski.

Widzimy stąd wszystkie ważniejsze góry z regionu. Przy dobrej widoczności dostrzeżemy wiele odległych gór Beskidu Śląsko Morawskiego, Beskidu Żywieckiego i oczywiście Śląskiego. Patrząc w kierunku tzw. “Worka Raczańskiego” możemy nawet wyodrębnić szczyty Małej Fatry. Warto się również przyjrzeć płaskiej powierzchni panoramy północy, by wyodrębnić w niej charakterystyczne elementy industrialu GOP i ROW. 

Powrót do Wapienicy. 
Bezpośrednio pod szczytem można podziwiać doskonały widok na ujście Doliny Wapienicy i zbiornik wodny znajdujący się przed tym ujściem (Jezioro Wapienickie). Jest to chyba najlepsze miejsce do pełnego wglądu w ujście doliny. 
Widok na ujście Doliny Wapienicy.

Błatnia pod światło.

Widok z szlaku niebieskiego do Wapienicy.

Szczyt po drodze.

Po drodze mijamy szereg stanowisk z tablicami informacyjnymi. Opowiadają one o kilku domach, głównie drwali, które kiedyś tu były. Z wspomnianych domostw pozostał tylko jeden, który obecnie jest własnością prywatną zamienioną na dom letniskowy. Szlak niebieski odłącza się od żółtego, tego którym podążaliśmy dotychczas. W drodze powrotnej czeka nas na drodze kilka pomniejszych szczytów. Pierwszy z nich nosi nazwę Przykra (824 m. n.p.m.). Schodzi się z niego dość łagodnie, zahaczając o dwa kolejne szczyty. Pierwszy z nich to Wysokie (756 m. n.p.m.). Żeby “zaliczyć” wierzchołek trzeba odejść boczną drogą na lewo. W pobliżu znajduje się tzw. “leśny kościół”. Jest to dawne miejsce kultu, gdzie w czasach kontrreformacji (1654 - 1709) spotykali się potajemnie, pod gołym niebem, okoliczni ewangelicy, by w ten sposób uczestniczyć w nabożeństwach. Są to zwykle miejsca odludne, z możliwością szybkiego rozproszenia się po lesie w przypadku niebezpieczeństwa, ale też znajdują się one w miejscach wyjątkowych, tak jak w tym przypadku, na szczycie góry. 
Informacja na wierzchołku Palenicy.

Palenica to miejsce wyjątkowe.

Klimaty z Palenicy.

Widok z zejścia z Palenicy na tamę Jeziora Wapienickiego.

Kolejnym ciekawym szczytem na naszej trasie jest Palenica (688 m. n. p.m.). By wejść na ten wierzchołek również trzeba nieco zboczyć ze szlaku. Warto to zrobić i to nie tylko dla widoków jakich tu doświadczamy. Jest tam ciekawie usytuowane podwyższenie, jakby podstawa grodu czy innej budowli. Miejsce jest oznaczone jako “kurhany słowiańskie” i prawdopodobnie pełniło rolę religijno - obronną w czasach przed-chrześcijańskich. O wyjątkowości tego miejsca świadczy nie tylko specyficzny, poniekąd wyczuwalny klimat tego miejsca, ale też liczne stosy kamieni w bezpośredniej bliskości szczytu, świadczące o jakimś kultowym przeznaczeniu domniemanej tam budowli.. Z Palenicy wiedzie w dół dość stroma ścieżka. Stromizna praktycznie kończy się przed samym Jeziorem Wapienickim. Niestety zaraz po zejściu trzeba jeszcze przejść prawie płaski kawałek, aż do samego parkingu. Piszę “niestety” bo zawsze ten ostatni powrotny fragment trasy dłuży mi się i z braku górskich atrakcji staje się najbardziej nużącą częścią wyprawy. 
Sarum Keraj; 15 grudnia 2020

piątek, 4 grudnia 2020

SZPIGLASOWY WIERCH - ostatni jesienny wypad w Tatry.


SZPIGLAS to coraz bardziej popularny i coraz częściej odwiedzany szczyt Tatr Wysokich. Wchodzi się na niego szlakiem żółtym z Doliny Pięciu Stawów Polskich lub znad Morskiego Oka. Szlak w większości bez nadmiernych ekspozycji (nie licząc partii szczytowej), ale z malowniczymi widokami na trzy tatrzańskie doliny i nie tylko. Duet Koprowy - Szpiglas mają też dla mnie osobiste i niebanalne znaczenie. Zapraszam do krótkiego opisu trasy i pokazu licznych zdjęć, którym wyjątkowo wtedy sprzyjała pogoda.

Dystans – 25,2 km
Data trasy - 11.11.2020
Suma roczna na 2020 r. - 753,9 km. (do planu tysiąca km./rok, którego już prawdopodobnie nie zrealizuję brakuje 248,1 km.)
Przewyższenie – 1573 m.
Najwyższy punkt – Szpiglasowy Wierch 2.172 m n.p.m.
Cała wycieczka zapisana jest w TrekPlannerze na portalu Planeta Gór na moim profilu. 

Dolina Pięciu Stawów Polskich.
Od skrętu z Zakopianki, za Nowym Targiem, krajobraz rozjaśniał już świt. Nawigacja poprowadziła mnie najkrótszą drogą, przez okoliczne wzniesienia, w kierunku Głodówki. Nie polecam słuchać nawigacji w okresie zimowym, bo po drodze jest kilka znaków z oponką w kolczudze. Sam doświadczyłem też kilku śliskości na stromiznach.
Miejsce parkingowe zarezerwowałem przez internet dzień wcześniej. Opłata to 30 zł. Na Palenicę Białczańską wjechałem o godzinie siódmej. Parkingowy zeskanował kod z biletu i mogłem wjechać na ten chyba największy tatrzański parking. W tym czasie wjeżdża tam też chyba najwięcej pojazdów. Dziś Święto Niepodległości, co również zwiastowało większą partię turystów.
Na wejściu miła niespodzianka. Zamknięta kasa biletowa. Szczęśliwy, że 6 złotych zostało w kieszeni, ruszyłem szybko w trasę. Miłe uczucie, że w Dzień Niepodległości można w Tatry wejść za darmo, zastąpił niepokój. Może jednak bilety obowiązują, a akurat nie było kasjera i spotkam po drodze (jak w Karkonoszach) kontrolę, która mnie ukarze. Po powrocie zapomniałem sprawdzić, czy faktycznie w tym dniu był wjazd za free. Dziś szukam i nie znajduję, dlatego domniemywam, że wszedłem na gapę.
Szosa była momentami śliska i trzeba było uważać, by nie upaść. Przy Wodogrzmotach skręciłem w prawo, na szlak zielony do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Dolina Roztoki leżała jeszcze w głębokim i chłodnym cieniu. Niepokoiły rozdeptane, a właściwie wyślizgane nawierzchnie ścieżki i powierzchnie kamieni. Łatwo było tu o kontuzję. Fakt ten trochę mnie zaniepokoił, myśląc o stanie szlaku prowadzącego na sam szczyt. Jakby co, to zabrałem z sobą raki i pamiętam o generalnej zasadzie “zawsze możesz zawrócić”. 
Dolina Roztoki obfitowała w liczne, śliskie przejścia.

Wielka Siklawa.

Wielka Siklawa zazwyczaj spada dwoma lub trzema strugami.

Można było wypatrzeć Przełęcz Krzyżne.

Po prawej, słońce wydatnie oświetlało masyw Wołoszyna. Za chatką w Nowej Roztoce można było nawet dojrzeć Przełęcz Krzyżne. Na rozwidleniu szlaku czarnego z zielonym wybrałem kolor zielony, by przejść obok Siklawy.
Mostek na zbiegu szlaków.

Wielki Staw Polski.

Wielka Siklawa to najwyższy tatrzański i polski wodospad. Jego odwiedzenie zalecane jest głównie w słoneczne dni, po intensywnych deszczach, kiedy w jego obfitych strugach i rozbryzgiwanych na wszystkie strony kropelkach wody, można zobaczyć wielobarwne tęcze. Dziś należało wyjątkowo patrzeć pod nogi, przechodząc po zlodzonych skalnych półkach. W 1924 roku zginął tu przewodnik tatrzański Jan Gąsienica Daniel. Od jego nazwiska powstało określenie zlodowaciałych półek tzw. “danielek”, na których wtedy śmiertelnie się poślizgnął. 
Wodospad wygląda wyjątkowo malowniczo, choć spowija go jeszcze cień. Jego wysokość to 65 metrów. Płynie zazwyczaj dwoma lub trzema strugami w zależności od ilości wody w Wielkim Stawie Polskim.

Schronisko w Piątce to miejsce kultowe.

Lód pokrywał staw i kamienie.

Schronisko działało w trybie pandemicznym.

Opalony Wierch i Miedziany tworzyły w dolinie chłodne cienie.

Osiągnąwszy Wielki Staw Polski (1.664 m. n.p.m.) skierowałem się do schroniska. Po drodze mija się Mały Staw (1.668 m. n.p.m.) i Przedni Staw Polski (1.672 m. n.p.m.). Schronisko było czynne w reżimie epidemicznym, dlatego usadowiwszy się na zimnej ławce przed budynkiem, zabrałem się do ciepłej herbaty i kanapek.
O schronisku można dużo opowiadać. Jest to dla wielu miejsce kultowe. Ostatnio została wydana bardzo ciekawa książka nakładem Prószyński i s-ka “Pięć Stawów. Dom bez adresu” autorstwa Beaty Sabały-Zielińskiej, która niekonwencjonalnie i na swój sposób magicznie opisuje to miejsce. Polecam. Dla mnie fascynującym jest fakt z historii tego miejsca, iż od momentu nadania przez króla Władysława IV w 1637 r. terenów Dolin Roztoki i Pięciu Stawów rodzinie Nowobilskich, nazwisko to przewija się w historii tego miejsca aż do czasów nowożytnych.
Krótki posiłek, kilka zdjęć i ruszam w głąb doliny, w kierunku wejścia na Szpiglasowy Wierch.

Szpiglasowy Wierch.
Podążałem po zmarzniętym szlaku, uważając na każdym śliskim kamieniu. Dotarłem ponownie do drewnianego mostu prowadzącego ponad strumyczkiem, który poniżej tworzy Wielką Siklawę. 
Potęga słońca.

Dolina Pięciu Stawów Polskich w pełnym słońcu.

Wyjście z cienia.

Zamknięty szlak żółty na Krzyżne.

Pomimo, że Wołoszyn, Granaty i Kozie Szczyty pięknie oświetlało słońce, część doliny spowita była jeszcze cieniem Miedzianego. Dopiero w głębi Doliny Pięciu Stawów Polskich poczułem na sobie słońce. Wychodząc z cienia, człowiek uzmysławia sobie jaki wpływ ma na jego samopoczucie słońce. Nawet mijani na szlaku ludzie wydawali się być bardziej uśmiechnięci i radośni.
Przeszedłem obok odejścia zamkniętego szlaku żółtego na Krzyżne, oraz czynnego szlaku czarnego na Kozi Wierch. W pełnym słońcu dotarłem do kierunkowskazu zwiastującego początek szlaku na Szpiglasową Przełęcz. Szlak niebieski, którym podążałem od schroniska, prowadzi stąd w dalszej swej części w kierunku Przełęczy Zawrat.

Szlak na Szpiglas prowadzi pomiędzy Wielkim i Czarnym Stawem Polskim.

"Kozie" Szczyty.

Orla Perć.

Słońce nad Szpiglasowym Wierchem.

Szlak żółty przechodzi między Wielkim a Czarnym Stawem Polskim. Z daleka widać było zakosy i serpentyny jakimi prowadził on pod górę. Góry wokół doliny nie wydają się być wysokie, a to za sprawą stosunkowo wysoko położonej półki z Pięcioma Stawami Polskimi.
W miarę pokonywania wysokości, coraz wyraźniej wyodrębniały się kolejne szczyty. Czarna tafla Wielkiego Stawu stanowiła piękny kontrast do oświetlonych, nagich, okolicznych szczytów. W oddali coraz lepiej można było zaobserwować morze mgieł, które przykrywało wszystko poza Tatrami i wyższymi wierzchołkami, sterczącymi z równej białej powierzchni. Na Szpiglasowych Perciach widać już było w całej krasie Świnicę z jej odłamanym kawałkiem białej skały.

Na szlaku.

Widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich z szlaku wejściowego na Szpiglas.

Cień góry spowijał jeszcze schronisko.

W pobliżu białego obrywu skalnego widać było Świnicę.

Morze mgieł na horyzoncie.

Kiedy wchodzi się na Czerwony Piarg, nikną ciemne połacie, dotychczas dobrze widzianych Stawów Polskich. Przede mną ukazuje się zygzak ścieżki, zakończony skałą. Tam pod skałą zaczynają się łańcuchy. Gdzieniegdzie mija się placki śniegu. Zmrożony i wychodzony lód przeszkadza na ścieżce. W miejscu, gdzie zaczynają się łańcuchy, ponownie dają się zauważyć stawy w dolinie. Dla bardziej obytych wspinaczy niektóre łańcuchy nie są tu aż tak niezbędne. W jednym z początkowych odcinków trzeba się było bezwzględnie trzymać łańcucha i ostrożnie dobierać kroki po lodowej płaszczyźnie. Tu łańcuch był bardzo pomocny. Tam też turysta, który szedł za mną, zatarasował przejście, mając problem z pokonaniem wyślizganego, lodowego odcinka. W górnej części sekwencji łańcuchów, wielu turystów nie używało ich, korzystając z naturalnych uchwytów skalnych.
Ostatni odcinek przed przełęczą to łańcuchy.

Początkowy odcinek łańcuchów po oblodzonych skałach sprawiał trudności.

Na łańcuchach.

Widok w kierunku Świnicy i Gładkiego Siodła.

Tuż za łańcuchami znajduje się Szpiglasowa Przełęcz (2.110 m. n.p.m.). Stąd szlak żółty wiedzie w dół do Doliny za Mnichem i dalej do Morskiego Oka. Pierwsze wrażenie po wejściu na przełęcz było udziałem słońca, które odważnie oświetlało dość obszerną przestrzeń na przełęczy. Niektórzy ludzie odpoczywają tu na łagodnym, trawiastym zboczu stoku Miedzianego.

Szpiglasowa Przełęcz. W tle Miedziane.

Mięguszowiecki, Rysy i pomiędzy nimi Wysoka.

Szpiglasowy Wierch.

W kierunku Tatr Wysokich.

Pod Szpiglasową Przełęczą.

Szlak rozdziela się tu jednostronnie w kierunku samego szczytu Szpiglasowego Wierchu. Na sam wierzchołek prowadzi również kolor żółty. Szlak ma tu dwa tory. Jeden z torów biegnie zygzakiem po łagodniejszym wschodnim stoku. Jednak niektórzy turyści wybierają strome wejście po grani, gdzie miejscowo można doświadczyć dość dużej ekspozycji. Co ważne, nie było tam już lodu, ani śliskich, zamarzniętych powierzchni.
Sam szczyt widać już z przełęczy, co niejako sprawia wrażenie, że jest się prawie u celu. Kiedy wreszcie tam dotarłem, otwarła się panorama na słowacką stronę.

Morze mgieł przed Niskimi Tatrami.

Miedziane z Szpiglasowego.

Widok w kierunku Tatr Zachodnich.

Niżny Ciemnosmreczyński Staw.

Szpiglasowy Wierch to doskonały punkt obserwacyjny. Ma się stamtąd wgląd do trzech dolin. Widać Dolinę Trzech Stawów, Dolinę Rybiego Potoku (Morskie Oko) i Dolinę Ciemnosmreczyńską. Gdyby się uprzeć, można też dodać dwie kolejne - kawałeczek Doliny Roztoki i Dolinę Koprową, jako dalszą część Ciemnosmreczyńskiej.

Stawy w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. W tle mgły nad Polską.

Polska spowita mgłą.

Na grani jest kilka ciekawych miejsc.

Na pierwszym planie Koprowy Wierch.

Dolina Pięciu Stawów Polskich.

Widać stąd kilka gigantów. Są to przede wszystkim Rysy. Bardzo dobrze widać też sąsiedni Mięguszowiecki, Koprowy i oczywiście szczyty wchodzące w skład Orlej Perci. Za Granią Hrubego wystaje lekko Krywań. W oddali rozróżniłem masyw Lodowego i po jego lewej stronie Kołowy Szczyt. O ile się nie mylę widać też ciekawy kształt Baranich Rogów.
Widok w Kierunku Orlej Perci.

Święto Niepodległości. W tle Rysy.

Szpiglasowa Przełęcz.

W tle od prawej chyba Baranie Rogi (specyficzny kształt) - jeśli nie to poprawcie w komentarzu.

Dziś Święto Niepodległości. Miałem niezwykłą przyjemność sfotografować turystów, którzy na samym wierzchołku Szpiglasa, stojąc na słupku granicznym, z dumą wymachiwali naszą polską flagą. Pan, którego grupa zidentyfikowała się potem na FB, cudownie prezentował się wraz z flagą na tle Rysów.
Szpiglasowy Wierch, gdyby nie Niemcy, nazywałby się Antymonitowym Wierchem (Antymonek??), ponieważ wydobywali oni tu rudę antymonitu (niem. Spiessglas). Trzeba mieć też na uwadze, że głównie strona zejścia do Morskiego Oka jest mocno od-naturalniona licznymi wybuchami, dla łatwiejszego transportu rudy.
Jeszcze raz widok na północ.

Na samym szczycie natrafiamy na malownicze ekspozycje.

Z samego wierzchołka Szpiglasa można dojść do sąsiednich skał na grani. Warto się rozejrzeć, bo jest tam kilka fajnych miejsc osłoniętych od wiatru, z ciekawą perspektywą na okolicę.
Niesamowite były również mgły. Jedno morze mgieł rozpościerało się przed Tatrami Niskimi, po słowackiej stronie. Drugi akwen mgieł był w Polsce. Stąd można było wyróżnić kilka gór sterczących ponad mgielną substancję. Był to, o ile się nie mylę, Lubań i Radziejowa, z nieco mniejszą Przehybą, ze stojącą na niej wieżą przekaźnikową.

Zejście na Morskie Oko.
Zejście zacząłem na piętnaście minut przed dwunastą. Z Koprowego Wierchu widziałem zygzaki, po których teraz dane mi było schodzić. Na przełęczy pożegnałem się z widokiem Doliny Pięciu Stawów Polskich i słonecznym zboczem zacząłem schodzenie. Trasa z tej strony jest bez porównania łatwiejsza, niż od strony “Piątki”. Meandry szlaku były na tyle łagodne, że można było rozwinąć dość sporą szybkość. Za Rysami rozpoznałem szczyt Wysokiej. Nawiasem mówiąc perspektywa ze szlaku zejściowego pozwala chyba najpełniej zobaczyć bryłę Rysów, wznoszącą się ponad Czarnym Stawem.





Na oświetlonej słońcem trasie sterczał kierunkowskaz, który informował o możliwości skrętu szlakiem czerwonym na Wrota Chałubińskiego. Będąc w tym rejonie, postanowiłem poświęcić na to dwie godziny (jedna godzina na wejście, jedna na pobyt i zejście). Idąc tam szlakiem czerwonym, zdążyłem wyminąć zejście wydeptaną tu przez taterników ścieżkę na Mnicha i jeden ze stawków Staszica, a właściwie roztrzaskaną taflę lodową bez wody. Wchodząc w obręb wiecznego cienia, zaraz doświadczyłem śliskich kamieni, na których o mało co nie wywinąłem orła. Z naprzeciwka szedł turysta. Zaczepił mnie i powiedział, że na wejściu na Wrota jest lodowa rynna. Zrelacjonował, że jakoś tam wszedł, ale miał potężne problemy z zejściem. Ponadto mówił, że w porównaniu z widokami z Szpiglasa, nic tam takiego ciekawego nie ma. Pomimo tego, że miałem z sobą raki, udało mu się zniechęcić mnie do kontynuacji drogi. Zawróciłem. Szliśmy przez długi czas razem, ale po chwili przeprosiłem go tłumacząc, że o ile mam jeszcze siły, to nabiorę prędkości i pokonam większą partię trasy. Rozpędem puściłem się w dół. Trochę żałuję wejścia na Wrota, z uwagi na fakt, że planuję “zaliczyć” wszystkie szlaki Tatr i specjalnie dla tego odcinka będę tu musiał się wrócić. Myślę jednak, że połączę to z Szpiglasem, ale wejściem poza szlakiem, po grani z Wrót Chałubińskiego.

Szlak w kierunku Wrót Chałubińskiego.

Rozejście szlaku na Wrota Chałubińskiego.

W dole Morskie Oko.

Szpiglasowy Wierch.

Na dalszej trasie zauważyłem, że bardzo ładnie prezentował się ze szlaku Mnich. Patrząc z boku, nie wygląda tak groźnie i majestatycznie jak sprzed Morskiego Oka. Jednak sama bryła imponuje. Długo jeszcze podążałem ogrzanym i wytopionym przez słońce szlakiem. Jednak czym bardziej zbliżałem się do Morskiego Oka, tym więcej było zacienionych miejsc, gdzie można się było poślizgnąć na oblodzonych kamieniach. Najwięcej takich kamieni znajdowało się w pobliżu sączących się z góry strużek wody. Dwa razy niemal upadłem, po konkretnym poślizgu.

Morskie Oko - klasyk.

Schronisko nad Morskim Okiem widziane z szlaku.

Mnich.

Coraz bardziej zbliżałem się do Morskiego Oka. Schronisko było przez cały czas widoczne z góry. Niemal na ostatnich metrach przed dojściem do szosy, prawie przed samym budynkiem, ścieżka stała się tak wychodzona i wyślizgana, że na oczach przechodzących tam tłumów wywinąłem orła. Nic mi się nie stało, jednak zlepek dwóch myśli; mianowicie “wywiniętego orła” w święto Niepodległości i o miejscu upadku, gdzie przez ostatnie 2000 kilometrów miałem setki innych miejsc, na których nie upadłem, wprawiło mnie w głupawkę śmiechu.
Przed schroniskiem posiliłem się i ruszyłem szosą w drogę powrotną. Pokryta w bardzo wielu miejscach lodem szosa, już przy pierwszych krokach, znów zachwiała moją stabilnością i równowagą. Wymijanie lodowych akwenów i prześlizgiwanie się ruchami łyżwiarza, nie było łatwe.
Na drodze do Morskiego Oka zawsze zastanawia mnie wielonarodowy tłum. Wśród ludzi usłyszałem język rosyjski, ukraiński, angielski i węgierski. Kiedy będziecie tam na szlaku zwróćcie uwagę na “inność” turystów ciągnących nad Morskie Oko, od tych którzy chodzą po pozostałych tatrzańskich szlakach. Różnica jest widoczna i daje do myślenia. Szkoda mi też tutejszych koni. Całe szczęście, że spotkałem tylko jeden wóz turystów w zaprzęgu konnym. Konie w pandemii wreszcie trochę odpoczęły, bo limit wiezionych osób jest dużo mniejszy niż zazwyczaj.
Widok z Głodówki. Mgły znad Słowacji "przelewają" się do Polski

Widok z Głodówki. Tatry.

Widok z Głodówki w kierunku Gorców.

W drodze powrotnej musiałem przystanąć w okolicach Głodówki. Widok na biały płaszcz mgieł był tak piękny, że prawie każdy przejeżdżający tędy przystawał, by również rozkoszować się panoramami i robić zdjęcia.

ZMIANY.
Zmieniam trochę konwencję prowadzenia bloga. Rezygnuję z części filozoficznej, a właściwie wydzielę ją, publikując od czasu do czasu osobno jakiś tekst stricte filozoficzny, a może będę je pisał tylko do tzw. szuflady… Nie wiem.
Chciałbym pozyskać sponsorów na wyjazdy w inne, ciekawe góry; może nawet w okolice tych najwyższych? Sponsorzy nie lubią filozofowania, dlatego rozdzielę te dwa ważne dla mnie aspekty i zainteresowania. Plany mam naprawdę ambitne. Zatem miłego śledzenia dalszych moich losów i poczynań.
Sarum Keraj; 04 grudnia 2020

TATRY - ZABAWA W KORONY