środa, 25 listopada 2020

LACKOWA I BUSOV, czyli JAK ZOSTAŁEM PRZESTĘPCĄ.


LACKOWA jako najwyższy polski szczyt Beskidu Niskiego wchodzi do Korony Gór Polski. Natomiast najwyższym szczytem całej formacji górskiej jest leżący nieopodal na Słowacji BUSOV. Na Słowację od 2 listopada nie wolno wchodzić bez ważnego badania na COVID. Za przekroczenie granicy bez tego dokumentu grozi bardzo wysoka grzywna. Postanowiłem jednak zaryzykować i przejść z Lackowej na Busov lasami i w ten sam sposób powrócić. Czy można taką trasę przejść unikając ludzi? Co z tego wyszło? - piszę poniżej. Ponadto - jak się ma prawo do odpowiedzialności i zdrowego rozsądku? - podsumowuję w końcówce. 

Dystans – 28,5 km
Data trasy - 08.11.2020
Suma roczna na 2020 r. - 728,7 km. (do planu tysiąca km./rok brakuje 271,3 km.)
Przewyższenie – 1,44 km.
Najwyższy punkt – Busov 1.002 m n.p.m.
Cała wycieczka zapisana jest w TrekPlannerze na portalu Planeta Gór na moim profilu. Poniżej screen.

LACKOWA (“policyjny szczyt” - 997 m. n.p.m.).
Plan na bezdroża był ambitny i trudny. Trasę postanowiłem pokonać samotnie. Poczucie odpowiedzialności tylko za siebie podwyższa poprzeczkę do indywidualnej granicy ryzyka i osobistej świadomości umiejętności fizycznych.
Samochód zostawiam w miejscowości Izby. Jeszcze kilkanaście kilometrów od tego miejsca miałem doskonałą widoczność. Zbliżając się tam, wjechałem w grube tabuny mgieł. Zaczynając trasę, miałem nadzieję na wejście ponad strefę mgieł. Tymczasem krajobraz raczył gęstym i ciemnym widokiem. Droga prowadziła przez łąki, pastwiska i zagajniki. Z lewej minąłem wielki, ogrodzony teren gospodarstwa rolnego. Na ogrodzeniu widniał stanowczy zakaz przekraczania granicy.
Droga z Izb to ubita, wiejska droga, prowadząca na słowacką stronę. Dochodzi się nią do granicy państwa, która znajduje się już w lesie. Przed granicą spotykam samochód terenowy z dwoma turystami. Wyglądało na to, że spędzili noc w aucie. Z krótkiej rozmowy dowiedziałem się, że wybierają się również na Lackową. Wczoraj zaliczyli Radziejową w męczącej i długiej trasie. Na dziś pozostawili sobie coś niewymagającego. Są w trakcie kompletowania Korony Gór Polski. Rozstając się z nimi, życzyłem powodzenia.
Droga z miejscowości Izby ku granicy.

Wejście na Lackową od strony Izb jest miejscami stroma.

Szlak wiedzie kobiercem liści wzdłuż granicy polsko-slowackiej.

Na granicy trzeba opuścić drogę, skręcając na lewo, na szlak czerwony, który prowadzi wzdłuż granicy. Wiele naczytałem się o stromiznach przy wchodzeniu na ten szczyt. Faktycznie, po dość łagodnym podejściu po liściastym kobiercu, szlak staje się przez pewien czas agresywny. Widać gołe skały i kilka razy trzeba sobie pomóc rękami. Najwięcej problemu sprawiają drobne kamyczki i liście, które osuwają się pod butami.
Strome podejście sprzyjało szybkiemu “przebijaniu się” przez mgłę. Widziałem, jak mgła staje się coraz bardziej przezroczysta i jaśniejsza. Czym wyżej podchodziłem, tym bardziej kolor otoczenia stawał się pastelowy. Nawiasem mówiąc, fascynująca jest taka podróż do światła, kiedy słońce coraz bardziej wygrywa z ciemnością panującą wewnątrz mgielnego królestwa. Zjawiska tego doświadczę dziś kilkakrotnie.

Lackowa - szczyt.

Widok z Lackowej na słowacką stronę.

Lackowa jest zadrzewionym szczytem, bez oficjalnych punktów widokowych.

Tuż przed samym wierzchołkiem mgły ustąpiły.

Przed samym szczytem mgła zaczęła ustępować i promienie słoneczne padały na mnie raz za razem. Wszystko stało się jasne i wyraziste. Lackowa to zalesiony szczyt. Nie ma punktów widokowych. Jednak dzięki stromiznom można znaleźć miejsca, gdzie pomiędzy drzewami widać dalszy horyzont w szerszej perspektywie.
Mgły panowały niepodzielnie nad całą widoczną stąd Słowacją. Na polskiej stronie było ich o wiele mniej. Wyglądało to tak, jakby przelewały się z pełnego naczynia po słowackiej stronie do Polski. Zjawisko przechodzenia mgieł doskonale było widoczne na samym wierzchołku. Zimny wiatr przetaczał raz za razem jakąś partię mgły, która przesuwała się przez granicę, właśnie w kierunku Polski.

Na szczycie można sobie przysiąść na ławeczce.

Wiatr przemieszczał tabuny mgły z Słowacji nad Polskę.

Słońce wymalowywało świat pastelowymi barwami.

Pomiędzy drzewami można wypatrzeć Tatry.

Dzięki liściastym drzewom na szczycie, które zrzuciły już swój płaszcz, zobaczyłem horyzont. Z białej mgły sterczały co wyższe góry. W pewnym miejscu można było nawet zaobserwować Tatry, które całą swą potęgą dominowały nad puchowym, białym dywanem. Nie mogłem znaleźć Busova, co trochę mnie zmartwiło, bo uświadomiłem sobie, że w dalszej trasie nie będę mógł posługiwać się żadnymi punktami odniesienia w terenie.
Na szczycie znajduje się słowacki słupek z nazwą góry i znaczniki polskie, przyczepione do drzewa. Na drzewie wisi też polska flaga. Można sobie przycupnąć na zainstalowanej tu ławeczce. Nikogo nie było. W samotności posiliłem się kanapką i ogrzałem ciepłą herbatą. Pierwszy etap podróży, ten “legalny”, był już za mną. Teraz czekał mnie krok w dół, na Słowację, ku “nielegalnej” części podróży.

Do CIGELKI.
Mapę miałem opanowaną i zapamiętaną. Ponadto zdjęcia różnych warstw mapy miałem w telefonie. Nic nie widząc poprzez mgłę, ruszyłem po prostu w dół. Nie ma tam żadnej ścieżki ani żadnych kierunkowskazów. Schodząc, poczułem się jak jakiś przemytnik. Czułem, że robię coś nielegalnego. Jesienny las oferował paletę barw. W miarę wchodzenia w warstwę mgły kolory te zaczęły się powoli zamazywać . Światło cudownie rozszczepiało się, tworząc różnobarwną woalkę. Szukałem miejsca z widmem Brockenu. Widząc mgły i doświadczając niskiego słońca, takie zjawisko było prawdopodobne. Jednak schodząc po południowym zboczu, nie miałem za sobą wystarczająco grubej warstwy mgły, aby słońce wytworzyło widmo. Miałem za to do czynienia z różnobarwną grą świateł, tym bardziej, iż kolory jesieni na kobiercu z liści dodawały uroku.

Schodząc w dół z Lackowej, wpadam w niewidzialne ramiona mgły.

Idąc w dół, przykrywa mnie coraz grubsza warstwa mgły.

Pierwsza ekscytacja, którą niesie coś nielegalnego, jak podkradanie cukierków w dzieciństwie, zamieniła się w niepokój dezorientacji. Mgła, która miała mnie chronić przed ewentualnym złapaniem przez pograniczników, stanęła przeciwko mnie. W ogólnej orientacji mogłem się tylko kierować ukształtowaniem terenu. Wiedziałem, że trzeba iść w dół, lekko skręcając na lewo.
Po chwili zastygłem z przerażenia. Otóż w lesie przede mną usłyszałem dźwięki czyjejś obecności. Schowałem się za grube drzewo. Faktycznie, we mgle coś tworzyło hałas z łamanych gałązek i kroków w listowiu. Mogło to być zwierzę. W głowie pojawiła się krótka decyzja o ujawnieniu. Zacząłem głośno pokaszliwać (nie wiem, czy było to roztropnie z epoce Covidu). Gdyby był to strażnik, skłamałbym mu, że się zgubiłem. To coś za osłoną mgły przestało wydawać dźwięki. Po obserwowanym zachowaniu niezidentyfikowanego obiektu byłem prawie pewny, że to zwierzę.
Musiałem się zachowywać nieco głośniej i wydawać ludzkie dźwięki, bo nagle wyobraziłem sobie, że gdzieś za drzewem mógł stać myśliwy i mogłem zostać błędnie zidentyfikowany jako zwierzyna łowna, co nie wróżyło mi dobrze. Poruszałem się zatem robiąc większy hałas i pochrząkując raz za razem.
Po chwili znów zastygłem w przerażeniu. Przede mną, pomiędzy drzewami, było coś czerwonego. Wyobraźnia podpowiedziała mi, że może to być skulony, przyczajony człowiek. Mgła nie pozwalała na identyfikację. “Obiekt” dziwnie się poruszał, ale ruchy te były zsynchronizowane z podmuchami wiatru. Spostrzeżenie to ośmieliło mnie do podejścia. Był to balon, a raczej jego szczątek, porywany powiewami wiatru.

Drzewa w mgle przybierają dziwne formy.

Ogarnęło mnie przerażenie. W oddali, we mgle majaczył czerwony obiekt.

Łamane gałązki i kroki wśród listowia świadczyły o czyjejś obecności.

Schodząc, natrafiłem na leśną, zarośniętą drogę. Ucieszyło mnie to, bo miałem do takowej dotrzeć. Jednak po następnych kilkudziesięciu metrach w dół, coś mi zaczęło nie pasować. Wzniesienie miałem mieć po prawej stronie, a tu wyraźnie było ono po lewej. Zawróciłem i włączyłem lokalizację w komórce. Faktycznie trafiłem na drogę w kierunku miejscowości Frićka lub Petrova. Musiałem się tak ustawić, by wzniesienie tzw. Sivej Skaly mieć po prawej stronie, a nie po lewej. Zawróciłem. Droga zanikła i znów przedzierałem się przez rzadki las w kierunku, który wydawał mi się słuszny. Na szczęście doszedłem do małej polanki, którą pamiętałem z mapy. Zwiastowała ona, że w jej pobliżu zaczyna się właściwa droga. Miała to być droga leśna, gdzie z prawej strony miałem mieć wzniesienie Sivej Skaly, a po lewej stronie wąwóz ze strumykiem. Po chwili natrafiłem na głębokie wcięcie w zboczu, które było źródłem tegoż strumyka. Po jego prawej stronie natrafiłem na nieużywaną leśną drogę. Trasa zawalona była licznymi suchymi drzewami. Nie było śladów ludzi. Poruszałem się jedynie po śladach jakichś kopytnych, które drogą i meandrami pomiędzy przewróconymi, zagradzającymi przejazd drzewami, wyznaczyły sobie własną ścieżkę.
Im bardziej poruszałem się w dół, tym więcej śladów po działalności człowieka spotykałem. Droga coraz bardziej stawała się wyjeżdżona przez ciężki, leśny sprzęt. Nadal nie było śladów człowieczych butów. Mgła niestety zaczęła się przerzedzać. Gruba jej warstwa unosiła się na pewnej wysokości, blokując promienie słoneczne. Nie było to dla mnie dobre. W zamierzeniu wyobrażałem sobie, że przechodzę w pobliżu Cigelki niewidoczny, w osłonie mgły. Widoczność znacznie się jednak poprawiła.

Przede mną otwarła się nieosłonięta przestrzeń. Trzeba ją szybko pokonać.

Basen w Cigelce, a raczej apokaliptyczna jego pozostałość.

Kałuże w koleinach i wszechobecne błoto utrudniało poruszanie się. Ponadto od mojej trasy odchodziły liczne drogi leśne, spośród których wybierałem na chybił trafił. Tuż przed samą Cigelką dokonałem jedynego złego wyboru drogi, ale przyczyną był człowiek. Zauważyłem go w lesie. Nie był to mundurowy. Robił coś nielegalnego, bo kiedy mnie zauważył skulił się, myśląc że go nie zauważę. Złodziej drewna lub kłusownik rozproszył moje skupienie i skręciłem w prawo zamiast w lewo. Zorientowawszy się zawróciłem. Człowieka z lasu już nie zobaczyłem.
Miejsce przejścia przez drogę dojazdową do Cigelki. W tle prawosławna kaplica.

Po drugiej stronie szosy rozpoczynał się zielony szlak na Busov.

Doszedłem do miejsca, gdzie zaczyna się szlak niebieski. Jest to basen, a właściwie to, co z niego zostało. Pusty, betonowy zbiornik straszył jakąś apokalipsą. Nie rozglądałem się tu za dużo, by uniknąć ewentualnego spotkania z ludźmi. Minąłem jakiś budynek i wszedłem na drogę asfaltową. Z planów pamiętałem, że po przejściu mostu mam iść wzdłuż strumyka, brzegiem łąki, aż do głównej drogi dojazdowej do Cigelki. Wszędzie walały się tu śmieci. W połączeniu z atmosferą mgły i zagrożeniem złapania, poczułem się jak w jakimś koszmarze. Na wspomnianą łąkę można było wejść wpierw pokonując bardzo stromą, błotnistą skarpę. Na jej podejściu ubabrałem się błotem i prawie zjechałem po śliskim zboczu. Wszedłem na otwartą powierzchnię łąki. Z drogi z łatwością można było mnie dojrzeć, dlatego szybko do niej dobiegłem. Mimo to nie uniknąłem spotkania z samochodem. Przejeżdżający drogą Słowak musiał mnie widzieć. Po drugiej stronie drogi znajdowało się wejście na szlak zielony w kierunku Busova.

BUSOV (1.002 m. n.p.m.)
Nim podjąłem wejście na Busov, czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Zidentyfikowałem źródło tych wszystkich śmieci walających się po okolicy. Odpadki i różnokolorowe śmieci w przerażającej ilości, tworzyły na rzeczce swoiste tamy. Wyglądało to okropnie. Szlak zielony ocierał się z jednej strony o osiedle romskie, a członków tej społeczności widziałem z daleka. Podziwiam ich barwną kulturę i świat, jednak ganię wszystkie aspekty społeczne, które mają negatywny wpływ na otoczenie. Jest to na przykład kwestia podejścia przez nich do śmieci, jako gospodarzy tego skrawka ziemi. Nawet dochodząc już do lasu, zauważyłem potworne ilości porozrzucanych wszędzie reklamówek i opakowań, głównie po produktach spożywczych. Skarpy rzeczki, nad którą stały ich domy wyglądały jak śmietnisko. Ponadto miałem kiedyś nieszczęście spotkać na mej drodze akurat kogoś ze społeczności romskiej, który okazał się mieć złe, dwuznaczne intencje. Po wspomnianym incydencie mam psychiczny dyskomfort, nad pozbyciem się którego intensywnie pracuję. Uczucie to, w połączeniu ze zmęczeniem, wpłynęło na odbiór miejsca. Ponadto poszczekiwanie licznych tamtejszych psów, które rozchodziło się we mgle, rodziło w moim mózgu dziwne obawy i projekcje. Strachy i lęki, które nagle mnie ogarnęły, były wytworem wyobraźni. Kiedy byłem już w takiej odległości, że dźwięki z osady nie były aż tak słyszalne, musiałem odpocząć po forsownej przeprawie i pożywić się przed dalszą wspinaczką na Busov. 
Na rzece tworzyły się zwały śmieci.

Cigelka. Skarpa rzeczki obok wyglądała jak wysypisko śmieci.

Nikt z osiedla mnie nie zauważył. Moją obecność zauważyły jedynie psy, których szczekanie długo słyszałem we mgle. 

Teraz patrzę na ten incydent z dystansem, a nawet z uśmiechem, jednak tam doznałem plątaniny złych emocji. Piszę o tym, głównie po to, by pokazać mechanizm, jak mogą rodzić się uprzedzenia.

Mgła na pewnej wysokości była niezwykle zwarta.

Przy tajemniczym kontenerze szlak skręcał w prawo.

Trasa nie była już tak wymagająca jak droga leśna z Lackowej. Jest to dość dobrze widoczny i oznakowany szlak. Zielone kolory prowadziły mnie w gęstą warstwę mgły. Szeroka droga prowadzi długo, aż do ostrego skrętu w lewo, gdzie stoi dziwny kontener. Mgła, która nadawała temu miejscu nieco grozy, kazała mi szybko opuścić to miejsce. Wchodząc, po raz drugi w tym dniu, zacząłem się przebijać ponad warstwę mgły. Po raz kolejny miałem do czynienia z różnymi aspektami światła przebijającego się z góry. Ostatnie odcinki pod szczytem są dość strome, dlatego kalejdoskop związany z promieniami słonecznymi zmieniał się szybko i ekspresyjnie.
Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że nikogo tam nie było.

W miarę wchodzenia mgła stawała się mniej gęsta.

Widać było, że na wierzchołku Busova świeci słońce.

Zmęczony podejściem i doświadczony samotnością zacząłem gadać sam do siebie. Nikogo przecież tu nie było. Ledwo jednak rozpocząłem żwawszą dyskusję z sobą samym, zauważyłem cienie ludzkie. Był to już sam wierzchołek. Na ławeczce nieopodal szczytu siedziało trzech Słowaków; jedna dziewczyna i dwóch chłopaków. Wokół nich biegał pies. Przywitałem się zdawkowym “dobry”, by pozdrowienie nie świadczyło o przynależności czeskiej, czy polskiej. Ich obecność, tak jak ich rozmowa o zupkach zalewanych wrzątkiem, prowadzona po słowacku i angielsku, była jakby nie z tego świata.

Krzyż na wierzchołku Busova.

Widmo Brockenu.

We mgle pojawiły się trzy ludzkie kontury.

Busov o 5 metrów przewyższa Lackową.

Widmo Brockenu towarzyszyło mi w różnych miejscach.

Ponad chmury niestety nie wszedłem. Kłęby przepływających obłoków raz za razem oświetlały wierzchołek, lub pokrywały go ciemną mgłą. Przeszedłszy się wzdłuż dobrze widocznej grani wierzchołka, zauważyłem widmo Brockenu. Gruba warstwa mgły w lesie pode mną stała się idealnym ekranem dla słońca, które wychodziło raz za razem znad chmur. 
Pomimo, że jest to mój czwarty Brocken w tym roku, zawsze cieszy.

Słońce wdzierało pełnym blaskiem, to oświetlało dyskretnym światłem.

Busov to najwyższy szczyt Beskidu Niskiego.

Gra świateł.

Walka światła z ciemnością.

Uradowany tym zjawiskiem wyzbyłem się resztek obaw, strachu i dyktowanych wyobraźnią ciemnych wizji. Postacie Słowaków, do których prewencyjnie się nie zbliżałem, stały się malowniczo urocze. Bądź co bądź osiągnąłem swój cel.

HRB - Święta Góra JAWOR.
Z Busova czekał mnie jeszcze jeden kawałek lasu, aż do granicy państwa. Z wierzchołka wracałem tą samą trasą, aż do tajemniczego kontenera na zakręcie. Tu skręciłem w prawo w las. Gdzieś tam w dole miała być droga, która łączyła się ze szlakiem zielonym, którym tu wchodziłem. Jednak podążając w górę żadnej drogi nie zauważyłem. Dlatego w ciemno podążyłem w głąb lasu. Plan był taki, że miałem ominąć podłużny wierch Palenicy. Domniemana droga leśna z mapy, okrążała ten wierch dookoła, by potem gwałtownie skręcić prawie o 360 stopni w kierunku Cigelki. Tam miałem zejść z tejże drogi i lasem przejść do szlaku niebieskiego, który prowadził już w pobliże granicy.

Mamidło górskie towarzyszyło mi jeszcze chwilę podczas schodzenia z Busova.

Znów zanurzyłem się w otchłań mgły.

Chwilę wracałem szlakiem zielonym, by w pewnym momencie skręcić w las.

Tak jak się spodziewałem, zapomniana i zarośnięta droga po zboczu Palenicy była nieco niżej. Niestety liczne powalone drzewa ponownie mnie spowolniły. Znów podążałem tropem jakiejś kopytnej zwierzyny, która wychodziła sobie tędy ścieżkę. Wszystko szło według planu, dopóki nie skręciłem ponownie z drogi w las, szukając kierunku na szlak niebieski. Znalazłem jakąś dróżkę, ale prowadziła ona w przeciwnym kierunku, co zauważyłem po dłuższej chwili. Po raz kolejny sięgnąłem do lokalizatora w komórce. Zawróciłem na przełaj przez las. Poprzez leśne parowy i strumyczki dotarłem wreszcie do łąki. Kiedy można było poprzez drzewa dojrzeć elementy krajobrazu, skonstatowałem, że jestem w pobliżu wzniesienia o nazwie Hrb. Na tej górze była granica. 
Wreszcie natknąłem się na nieużywaną, zapomnianą drogę leśną.

Drogę porastały już małe drzewa. Raz za razem wymijałem powalone, gnijące pnie starych drzew.

Góra Hrb tonęła w mgle. Tam jest granica.

Przeskoczyłem rzeczkę i znalazłem się na rozległej łące. Kończyła się ona siodełkiem, za którym można było zejść do Cigelki. Idąc siodełkiem pod górę, wszedłem w las, by bardzo stromym podejściem dojść na sam wierzchołek Hrbu. Z mapy zapamiętałem, że kilka kroków dalej jest granica. Z samego szczytu prowadzi już do granicy leśna droga. Kiedy zobaczyłem kamień graniczny ogarnęła mnie autentyczna radość. Najtrudniejsze odcinki były już za mną. Z radości zacząłem sobie podśpiewywać piosenkę Kultu “Polska” - “Polska, mieszkam w Polsce, mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu… Koncerty popołudniowe, pełne bezmózgów w służbie porządkowej, Patrzą wokoło bo swędzą ich ręce, Kochają bić coraz więcej i więcej” ….Jednak widok ojczyzny, jaką by nie była, zawsze cieszy…
Za "siodełkiem" można było wyróżnić zabudowania wsi Cigelka. 

Spod lasu okalającego górę Hrb rozpościerał się widok na okoliczne wsie.

Nigdy słupek graniczny nie sprawił mi tyle radości.

Szlak czerwony prowadzi wzdłuż granicy. Plan jest taki, by zejść z niego dopiero przed Lackową, na Przełęczy Pułaskiego. Jest to jednak kawał drogi. Prosta, nieskomplikowana trasa cieszyła. Bezdroża Słowacji zajęły mi za dużo czasu. Miałem trzy i pół godziny do zachodu słońca. Należało przyspieszyć.
Szlak wiedzie po granicznych wzniesieniach. Po zejściu z Hrba czekało mnie kolejne podchodzenie pod niewielkie wzniesienie, za którym wyłoniła się góra Jawor. Góra ta traktowana była przez ludność łemkowską jako świętą. Na jej stoku znajduje się cerkiew Opieki Matki Bożej. W miejscu tym działy się rzeczy nadprzyrodzone. W pierwszym takim wydarzeniu w 1925 r., trzy kobiety z sąsiedniej Wysowej spotkały tu niezwykłą łunę światłości. Nazajutrz ponownie spotkały to zjawisko, a jedna z kobiet doznała objawienia. Zobaczyła i usłyszała Matkę Boską, która kazała wybudować w tym miejscu cerkiew. Objawienie odbiło się po okolicy tak mocnym echem, że w 1929 roku faktycznie stanęła w tym miejscu cerkiew. Po jej wybudowaniu, nieopodal trysnęło źródełko, które stało się miejscem, do którego pielgrzymowali okoliczni mieszkańcy. Woda ze źródła miała cudowne właściwości. Po wojnie dwa razy widziano w opuszczonym i zdewastowanym kościele łunę pożaru, którego nie było, dlatego pomimo “wymiany” demograficznej ludności po akcji “Wisła”, miejsce owo nadal budziło respekt i poszanowanie. Okoliczna ludność prawosławna, zawsze 12 lipca, w dniu św. Piotra i Pawła, pielgrzymuje tu, zostawiając na pamiątkę krzyże wotywne.

Kaplica pod Świętą Górą Jawor.

Miejsce słynęło w okolicy z objawienia i nadprzyrodzonych zjawisk.

Spotkane na szlaku.

Dziś cudowne źródło, jak też cerkiew, zamknięte są na cztery spusty. Przekornie można wysnuć przypuszczenie, że cudowne źródełko w czasach pandemii może być przyczyną zakażeń. Zamiast uzdrawiać, źródełko może przenosić choroby. Kłódka na studni ze źródłem daje do myślenia...

Szczyt CIGELKA (805 m. n.p.m.) - OSTRY WIERCH (938 m. n.p.m.) - powrót.
Spod cerkwi wróciłem na szlak czerwony. Szlakiem tym przez pewien czas idzie się wzdłuż ściany lasu z widokiem na Cigelkę (miejscowość). Po lewej stronie roztaczającej się stąd panoramy, widać wznoszący się i ginący we mgle masyw Busova. Natomiast po lewej widać było, również pogrążone w chmurze, wzniesienie Sivej Skaly. Gdzieś po tym siodełku pomiędzy górami musiałem przechodzić w drodze na Busov.
Wieś Cigelka. Ledwo widoczne siodło to miejsce mojej przeprawy w kierunku na Busov.

Wiata turystyczna na styku szlaku niebieskiego i czerwonego - Sedlo Cigelka.

Po raz kolejny musiałem przebijać się poprzez gęstą mgłę.

Dochodzę do wiaty turystycznej na styku szlaków zielonego i czerwonego, w miejscu nazywanym Sedlo Cigelka (645 m. n.p.m.). Od tego miejsca czeka mnie dość wyczerpujące podchodzenie pod szczyt Cigelki (Cegiełka) - 805 m. n.p.m. Jestem już zmęczony. Wspinając się, ponownie wchodzę w strefę mgły. Nie jestem tu jednak sam. Mijam kolejnych polskich turystów poruszających się w przeciwnym kierunku, co daje trochę otuchy, bo samotność w połączeniu ze zmęczeniem wywiera już swoje piętno.

Słońce ponownie wygrało z mgłą.

Ostry Wierch.

Droga na Ostry Wierch.

Słońce walczyło każdym promieniem.

Trasa po pokonaniu szczytu Cigelki staje się dużo łagodniejsza. Czuję się jakbym płynął w gęstej substancji powietrznej, która znacznie ograniczyła widoczność. Jednak w miarę dalszej wspinaczki pod Ostry Wierch, mgła po raz trzeci w tym dniu zaczynała stawać się coraz bardziej przezroczysta. Kiedy doszedłem do przełęczy pod Ostrym Wierchem, rozmazane słońce bardzo wyraźnie opierało się już o tabuny mgły. Trochę pastelowa droga prowadziła po kobiercu z jesiennych liści, aż na sam szczyt Ostrego. By tam dojść trzeba zboczyć ze szlaku czerwonego odnogą żółtych znaków na Ropki. Idzie się dosłownie chwilę. Na samym wierzchołku osiągam top powierzchni mgły. Można powiedzieć że wynurzyłem się na wzór peryskopu i dosłownie z wysokości fali dane mi było oglądać Lackową. Szczyt Lackowej był skąpany w promieniach zachodzącego słońca. Zazdrościłem tym, którzy mieli sposobność być tam teraz i oglądać niczym nie skażony zachód słońca.

Na przełęczy Pułaskiego należało skręcić na nieoznakowaną drogę leśną.

Zarys Lackowej - widok z Ostrego Wierchu.

Jeszcze jeden obrazek z Ostrego Wierchu.

Po degustacji świateł i cieni na Ostrym Wierchu czekał mnie już tylko powrót do samochodu. Wymęczony, wymięty, ale radosny dotychczasową trasą, wróciłem na szlak czerwony. Szlak z przełęczy pod Ostrym dosłownie spada w dół, aż do Przełęczy Pułaskiego (743 m. n.p.m.). Jeśli nie chce się ponownie wejść na Lackową trzeba uważnie rozglądać się za nieoznakowaną drogą odbijającą w prawo. Dość wyjeżdżona i wychodzona leśna droga, w pierwszej fazie również stromo opada w dół, by potem przeplatać się z rzeczką o nazwie Biała. W dolnych partiach rzeki i drogi koegzystencja tych dwóch traktów staje się uciążliwa. Rzeczka rośnie do dość sporych rozmiarów i kilkakrotnie przecina drogę. Nie ma tu mostów. Trzeba wypatrywać wśród nurtu dogodnych kamieni i płytkich miejsc na postawienie stopy. Suchą nogą nie da rady tu przejść. Z jednej strony dobrze, bo błoto, głównie ze słowackich bezdroży, podczas licznych przepraw przez wartki nurt Białej, miało okazję się wypłukać z butów.

Lackowa "złapana" we mgle z drogi do miejscowości Izby.

Nieistniejąca wieś Bieliczna to przede wszystkim piękna cerkiew/ kościół p.w. św. Michała Archanioła.

Dochodzę wreszcie do nieistniejącej wsi Bieliczna. Stoi tu cerkiew/kościół p.w. św. Michała Archanioła. Budowla ta jest świadectwem i pamiątką po łemkowskich mieszkańcach tych ziem, którzy “zniknęli” stąd w wyniku akcji Wisła. Cerkiew ma około 220 lat i przez długi czas po wojnie niszczała. Została wyremontowana z inicjatywy ks. Mieczysława Czekaja, proboszcza z parafii Banica. Oddalam się powoli od białych murów tej pięknej budowli. Droga prowadzi już prosto do miejscowości Izby. Po drodze “łapię” jeszcze widok Lackowej, którą okalają chmury i mgły. Przed Izbami mijam ogrodzenie z licznymi krowami. Dwie z nich wydostały się poza płot i stały na drodze, tęsknie patrząc na stado. Przechodzę ostrożnie drugą stroną drogi razem z napotkana tu rodziną z dzieckiem, aby uniknąć konfrontacji z tymi, bądź co bądź dużymi zwierzętami. Tak kończy się ten niekonwencjonalny i pełen emocji dzień.

PRAWO a UTOPIA.
Według słowackiego prawa stałem się przestępcą. Złamałem prawo, pomimo że niczego złego nie uczyniłem. Według polskiego prawa też niczego złego nie zrobiłem. Słowacka legislacja wprowadziła obostrzenia dotyczące przekraczania granic, mając w zamiarze blokowanie kontaktów z ewentualnymi chorymi z innych państw, a co za tym idzie transmisję zakażenia. Biorąc pod uwagę moje zachowanie, nie przyczyniłem się do opisanej sytuacji. Choćbym był chory, nikogo nie zaraziłem, bo z nikim na Słowacji nie miałem kontaktu. Osobiste doświadczenie w górach, jak też uważność w poruszaniu się po trasie oraz w miarę łatwy teren, minimalizowało również możliwość kontuzji, a co za tym idzie, kontaktu ze służbami ratowniczymi.
Jednak ryzykowałem i złamałem słowackie prawo. Nie usprawiedliwia mnie żądza przygód. Nie usprawiedliwia mnie własna uważność, ani osobiste doświadczenie. Nie usprawiedliwia mnie brak karalności według polskiego prawa. Nie usprawiedliwiają mnie też poglądy na istnienie granic i pragnienie, by ich nie było. Robiąc krok z Lackowej złamałem prawo...
Wszyscy wiemy jak ważne jest prawo. Jaka jest jego definicja?
Definicja prawa (w znaczeniu systemowym) wg encyklopedii PWN - “to ogół przepisów i norm prawnych regulujących stosunki pomiędzy ludźmi danej społeczności”. Podam tu jeszcze definicję z Wikipedii, bo zawiera dodatkowe, ciekawe elementy; “Prawo, a ściślej mówiąc prawo w ujęciu przedmiotowym - to system norm prawnych, czyli ogólnych, abstrakcyjnych i jednoznacznych dyrektyw postępowania, które powstały w związku z istnieniem i funkcjonowaniem państwa lub innego uporządkowanego organizmu społecznego, ustanowionych lub uznanych przez właściwe organy władzy, odpowiednio publicznej lub społecznej i przez te organy stosowanych, w tym z użyciem przymusu.”
Rozbierając te definicje na części składowe, mamy kilka elementów;
1. Społeczeństwo ograniczone poprzez jakieś terytorium,
Pandemia wyostrzyła problem granic. Dziś widzimy jak granice zyskują na znaczeniu i jak mocno dzielą. Granice mogą wpłynąć na uznanie kogoś za przestępcę lub nie. Granice sprzyjają uznaniu jednych grup społecznych za lepsze, a innych za gorsze. Granice dzielą ekonomicznie i wartościują społeczeństwa.
2. Normy jako wyznaczniki postępowań,
Normy wprowadza się głównie dlatego, że istnieje groźba, że inni mogą ich nie przestrzegać z własnej inicjatywy. Gdyby każdy człowiek miał na tyle osobistej i wewnętrznej odpowiedzialności, popartej wiedzą i rozsądkiem, nie trzeba by było wprowadzać norm.
3. Osoba lub grupa osób tworząca normy i czuwająca nad ich przestrzeganiem.
Jeżeli każdy człowiek z osobna miałby odpowiednią wiedzę i rozsądek trzymający postępowanie w ryzach, nikt nie musiałby ustanawiać praw, bo istniałyby one w każdym człowieku z osobna. W tej czysto teoretycznej sytuacji nie trzeba by było osób rządzących, ani porządkowych.
Tęsknota za takim państwem, za taką mądrą społecznością bez granic, władzy i środków przymusu, była przedmiotem rozpraw wielu filozofów. Wizja takiej idealnej utopii śniła się wielu filozofom. Była to zazwyczaj wyspa (nie ma sztucznych granic). Każdy mieszkaniec był światłą i wyedukowaną jednostką (nacisk na edukację). Zazwyczaj nie istniało prawo w tradycyjnym znaczeniu (światła demokracja). Wszyscy członkowie społeczności byli odpowiedzialni. Nie było też kościoła jako takiego, bo każda jednostka dysponowała wysokim poziomem moralnym. Ludzie jednak nie są idealni, a raj takich utopii nie jest z tego świata; a szkoda...
Wrócę jednak do mojej górskiej wyprawy. Obok niewątpliwego pragnienia przeżycia przygody, co było moją główną motywacją podróży, chciałem się poczuć jak osoba, która została wyjęta spod prawa, a jednocześnie postępować rozsądnie i odpowiedzialnie. Zrobiłem to celowo, traktując to jako swoistego rodzaju eksperyment, tym bardziej, że złamałem prawo na symbolicznej górze, która ze względu na swą wysokość - 997 - nazywana jest, o ironio; “górą policyjną”. Zawsze, pomimo, a może ze względu na wykształcenie prawnicze, sympatyzowałem z ruchami wolnościowymi, podważając głównie nieracjonalne, lub wręcz głupie przepisy prawa. Zawsze byłem przeciwnikiem sterowania społeczeństwem poprzez prawo, ustanawiane odgórnie, bez konsultacji ze społeczeństwem i grupami, których te przepisy mają dotyczyć. Potępiałem i nadal potępiam wprowadzanie przepisów prawa bez tłumaczenia społeczeństwu po co one są. Chciałbym też (chociaż wiem, że to niemożliwe),żeby kiedyś prawo nie było potrzebne, a ludzie byli na tyle rozumni, by żyli odpowiedzialnie, wedle własnych norm moralno-społecznych, wynikających z ich własnego rozsądku. Chciałbym, by nikt nikogo nie osądzał. Chciałbym też, by utopia mądrej i odpowiedzialnej ludzkości była kiedyś możliwa.
Sarum Keraj; 25 listopad 2020

TATRY - ZABAWA W KORONY