poniedziałek, 1 kwietnia 2019

STOŻEK czyli POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI


TRASA NR 1/2019 - 16.02.2019 

STOŻEK czyli POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

TRASA; Wisła Jawornik parking Lidl – ul. Lipowa (szlak niebieski) – Przełęcz Beskidek (szlak zielony) – Schronisko na Soszowie (szlak czerwony) – Soszów Wielki – Stożek Mały – Cieślar - Schronisko PTTK na Stożku – powrót – Pod Małym Stożkiem – żółty szlak do Kobyla Sałas - szlak niebieski – Wisła – przez miasto deptakiem  i szlakiem żółtym oraz niebieskim do parkingu.

Dystans – 20 km
Przewyższenia – 784 m.
Najwyższy punkt – Stożek Wielki 978 m
Wyjście godzina 8.15 – powrót 14.15


Czy jest możliwy powrót do przeszłości? Wszyscy wiemy, że nie. Niejednemu z nas jednak zdarzało się być w miejscu, w którym byliśmy w dzieciństwie. Za każdym razem, kiedy odwiedza się dane miejsce jest inaczej, nawet biorąc pod uwagę zjawisko deja vu. Wspomnienia są tylko migawkami pomiędzy dłuższymi odcinkami czasu, z którego nie potrafimy wyłuskać ciągłych i spójnych zdarzeń. Często wspomnienie nie jest adekwatne do zastanej rzeczywistości. Dom, który wydawał się być w przeszłości ogromny i rozświetlony, staje się ciasny, mały i ciemny. Góra, którą pamiętamy potężną i nie do zdobycia, zastajemy nieadekwatnie niską i łatwą do wejścia. Zadajemy sobie pytania, czy świat jaki pamiętamy był taki kiedyś? Może to my się zmieniliśmy? Nie jesteśmy już dziećmi, urośliśmy i wszystko wokół zmieniło swoją skalę. Może jednak miejsce uległo przeobrażeniu? Ściany się zestarzały i biel zszarzała? Może patrzenie dziecka było przesycone naiwną ufnością w uporządkowanie i klarowność tego świata, w które teraz już nie wierzymy? Co się stało? Zmieniliśmy się my, nasze patrzenie czy miejsce?
Miałem chyba 10 lat, gdy z rodzicami pierwszy raz poszliśmy w góry. O ile dobrze pamiętam wjechaliśmy na Czantorię i przeszliśmy szlakiem aż do Stożka, z którego zeszliśmy potem do Wisły Głębce. W przeciwieństwie do wyprawy A.D. 2019 było ciepło. Pamiętam kilka obrazów, kilka uczuć, między innymi uczucie „przestrzeni”, które nie opuściło mnie w górach do dzisiaj, jako jedyna pozostałość z tamtych czasów.
Najbardziej jednak pamiętam dwa kamienie, które zabrałem z sobą na pamiątkę – piaskowce w kształcie małych, kieszonkowych tabliczek na których wyryłem później nazwy gór Czantoria i Stożek (bo pochodziły z tych szczytów), wraz z ich wysokościami. Dla mnie osobiście wspomnienie tamtego czasu to jednak nie kamienie, które się gdzieś jeszcze poniewierają po podwórku, nie satysfakcja z zdobywania szczytów, a nawet nie wspólna z rodzicami wycieczka, jako wspomnienie więzi rodzinnej, tylko „wszechogarniające uczucie przestrzeni”. Uczucie to było nowe ale zarazem pierwotne w swojej treści. Uczucie ponadnaturalne, które wypełniło mnie czymś, czego do dziś nie potrafię nazwać - jedyna rzecz stała, do której potrafię wracać a właściwie na nowo przeżywać, poprzez wyjścia w góry.

Tak też wyruszyłem nieśmiało w zimowe góry. Strach przed myślą, jak się będzie poruszało w śniegu, trochę mnie deprymował. Było to pierwsze w życiu moje zimowe wyjście w góry. Jako antytalent narciarstwa, unikałem zawsze zimowych stoków i klimatów. Ubrany adekwatnie, z prawie nowymi butami, wspinałem się coraz wyżej, doświadczając pod stopami coraz grubszej pokrywy śnieżnej. Nie taki diabeł straszny, jaki by się z początku wydawał. Pierwotnie chciałem wejść tylko na Soszów Wielki, ale coraz śmielsze i bardziej udane podejścia w śniegu zachęciły mnie do nietypowej podróży sentymentalnej aż na Stożek Wielki.

Trasa przez: Wisła | mapa-turystyczna.pl">
Zmrożony śnieg i ostre słońce dodawały powabu przyrodzie. Czyste, zimne powietrze doskonale komponowało się z dobrą widocznością jaką zastałem później na szczycie.

Wreszcie dotarłem do schroniska na Soszowie. Przeraziły mnie tam dwie rzeczy; ciężka lodowa pokrywa na dachu i śmigający prawie przed wejściem do schroniska narciarze.

Szczyt. Wejście było nieco utrudnione, bo szlak jako taki był teraz utwardzonym przez ratrak zjazdem narciarskim. Jednak po wejściu na niego rekompensata w postaci widoków była ogromna.


Dalszy szlak dawał kolejne przyjemności w postaci widoków na okoliczne beskidzkie szczyty a nawet na Małą Fatrę.


Po drodze minąłem samochód „który nie zdążył odjechać przez zimą”. Prawdę mówiąc, później wyobraźnia podsunęła mi różne warianty historii, jak ten samochód został opuszczony; niektóre dość makabryczne, tym bardziej, że nie zaglądałem do środka:)…

Wreszcie Stożek Wielki. Z perspektywy tego szlaku wygląda jak idealna figura geometryczna – stożek.

Podejście, które wydawało mi się być ostre i strome, nie było takie. Nie można było wejść czeskim szlakiem wzdłuż granicy, bo ścieżka nie była przetarta. Doszedłem do schroniska łagodną drogą dojazdową, polskim szlakiem czerwonym.

Jeszcze krótkie podejście na sam szczyt. Niestety nie prowadziły tam żadne ślady i przecierałem wejście sam.

Droga powrotna do samochodu. Zejście w niektórych miejscach imponowało śniegowymi „burtami”.

Wisłę przetrawersowałem poprzez deptak. Niekiedy przeraża mnie tłum wałęsający się bez celu w lewo i prawo i kupujący co popadnie w ramach czasu wolnego…
Jedynym ciekawym elementem w mieście był Pałacyk Myśliwski Habsburgów, przeniesiony do centrum miasta z Przysłopu pod Baranią Górą, gdzie wybudowano zamiast niego, moim zdaniem, brzydkie ale funkcjonalne nowe schronisko.
Pałacyk to konstrukcja drewniana. Jest to budynek nie byle jaki. Na początku XX wieku gościł tam cesarz niemiecki Wilhelm II Hohenzollern wraz z feldmarszałkiem Paulem von Hindenburgiem. Był tam też arcyksiążę Karol Habsburg, późniejszy cesarz austriacki. Wszyscy oni przyjeżdżali tutaj na polowania na głuszce.

Wobec tego miejsca i historii z nim związanej, na dzień dzisiejszy, również wszystko uległo przeobrażeniu. Chociaż jest to ten sam budynek, jest on jednakże w innym miejscu, cesarze nie żyją a głuszce nie podchodzą już pod samo okno… Coś materialnego z przeszłości jednak pozostało, czy jest to cały budynek, czy szczyt z schroniskiem, czy też dwa kamienie z wyrytymi napisami; materia nie do końca uległa zniszczeniu czy też rozproszeniu w czasie. Co oprócz niej pozostało? W moim przypadku wydaje mi się, że uczucie przestrzeni, cokolwiek ono znaczy. Lecz co pozostanie po tym, jak zniknę ja z moim uczuciem? Chciałbym naiwnie wierzyć, że wyryję w tym miejscu, jak pieczęć w wosku moje uczucia, które kiedyś kogoś innego natchną uczuciem przestrzeni, którego to uczucia nie będzie mógł zidentyfikować…Jednak wiem, że to sentymentalna bzdura. Chciałbym być wieczną pieczęcią danego miejsca, ale nie będę. Podejrzewam nawet, że prawda może być bardziej brutalna, niż nam się wydaje. Przeszłość to „tu i teraz” rozciągnięte wszerz danego, krótkiego momentu, po nieskończoność polegającą na dzieleniu, a nie na mnożeniu. Świat z przeszłości nigdy się nie powtórzy, choć świadectwa przeszłości znikną w innej nieskończoności, polegającej na mnożeniu. Materia ma w swoim charakterze rozpraszanie się w nieskończoności polegającej na mnożeniu. Inną nieskończonością jest nieskończoność polegająca na dzieleniu, w której można zatracić się lub raczej zagłębić w danej chwili. Ta druga nieskończoność nie ma nic wspólnego z czasem ani z materią… Przeplatanie się tych dwóch nieskończoności, jednej „wszerz”, polegającej na dzieleniu i nieskończoności „wzdłuż” polegającej na mnożeniu jest prawidłem podstawowym funkcjonowania wszechświata i przyczyną naszych myślowych aberracji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TATRY - ZABAWA W KORONY