TRASA NR 1/2019 - 16.02.2019
STOŻEK czyli POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI
TRASA; Wisła Jawornik parking Lidl – ul.
Lipowa (szlak niebieski) – Przełęcz Beskidek (szlak zielony) – Schronisko na
Soszowie (szlak czerwony) – Soszów Wielki – Stożek Mały – Cieślar - Schronisko
PTTK na Stożku – powrót – Pod Małym Stożkiem – żółty szlak do Kobyla Sałas - szlak
niebieski – Wisła – przez miasto deptakiem i szlakiem żółtym oraz niebieskim do parkingu.
Dystans – 20 km
Przewyższenia – 784 m.
Najwyższy punkt – Stożek Wielki 978 m
Wyjście godzina 8.15 – powrót 14.15
Czy
jest możliwy powrót do przeszłości? Wszyscy wiemy, że nie. Niejednemu z nas jednak zdarzało się być w
miejscu, w którym byliśmy w dzieciństwie. Za każdym razem, kiedy odwiedza się
dane miejsce jest inaczej, nawet biorąc pod uwagę zjawisko deja vu. Wspomnienia
są tylko migawkami pomiędzy dłuższymi odcinkami czasu, z którego nie potrafimy
wyłuskać ciągłych i spójnych zdarzeń. Często wspomnienie nie jest adekwatne do
zastanej rzeczywistości. Dom, który wydawał się być w przeszłości ogromny i
rozświetlony, staje się ciasny, mały i ciemny. Góra, którą pamiętamy potężną i
nie do zdobycia, zastajemy nieadekwatnie niską i łatwą do wejścia. Zadajemy
sobie pytania, czy świat jaki pamiętamy był taki kiedyś? Może to my się
zmieniliśmy? Nie jesteśmy już dziećmi, urośliśmy i wszystko wokół zmieniło
swoją skalę. Może jednak miejsce uległo przeobrażeniu? Ściany się zestarzały i
biel zszarzała? Może patrzenie dziecka było przesycone naiwną ufnością w uporządkowanie
i klarowność tego świata, w które teraz już nie wierzymy? Co się stało? Zmieniliśmy się my, nasze patrzenie czy
miejsce?
Miałem chyba 10 lat, gdy z rodzicami
pierwszy raz poszliśmy w góry. O ile dobrze pamiętam wjechaliśmy na Czantorię i
przeszliśmy szlakiem aż do Stożka, z którego zeszliśmy potem do Wisły Głębce. W
przeciwieństwie do wyprawy A.D. 2019 było ciepło. Pamiętam kilka obrazów, kilka
uczuć, między innymi uczucie „przestrzeni”, które nie opuściło mnie w górach do
dzisiaj, jako jedyna pozostałość z tamtych czasów.
Najbardziej jednak pamiętam dwa kamienie,
które zabrałem z sobą na pamiątkę – piaskowce w kształcie małych, kieszonkowych
tabliczek na których wyryłem później nazwy gór Czantoria i Stożek (bo
pochodziły z tych szczytów), wraz z ich wysokościami. Dla mnie osobiście
wspomnienie tamtego czasu to jednak nie kamienie, które się gdzieś jeszcze
poniewierają po podwórku, nie satysfakcja z zdobywania szczytów, a nawet nie
wspólna z rodzicami wycieczka, jako wspomnienie więzi rodzinnej, tylko
„wszechogarniające uczucie przestrzeni”. Uczucie to było nowe ale zarazem
pierwotne w swojej treści. Uczucie ponadnaturalne, które wypełniło mnie czymś,
czego do dziś nie potrafię nazwać - jedyna rzecz stała, do której potrafię
wracać a właściwie na nowo przeżywać, poprzez wyjścia w góry.
Tak
też wyruszyłem nieśmiało w zimowe góry. Strach przed myślą, jak się będzie poruszało w śniegu, trochę
mnie deprymował. Było to pierwsze w życiu moje zimowe wyjście w góry. Jako
antytalent narciarstwa, unikałem zawsze zimowych stoków i klimatów. Ubrany
adekwatnie, z prawie nowymi butami, wspinałem się coraz wyżej, doświadczając
pod stopami coraz grubszej pokrywy śnieżnej. Nie taki diabeł straszny, jaki by
się z początku wydawał. Pierwotnie chciałem wejść tylko na Soszów Wielki, ale
coraz śmielsze i bardziej udane podejścia w śniegu zachęciły mnie do nietypowej
podróży sentymentalnej aż na Stożek Wielki.
Zmrożony śnieg i ostre słońce dodawały
powabu przyrodzie. Czyste, zimne powietrze doskonale komponowało się z dobrą
widocznością jaką zastałem później na szczycie.
Wreszcie dotarłem do schroniska na
Soszowie. Przeraziły mnie tam dwie rzeczy; ciężka lodowa pokrywa na dachu i
śmigający prawie przed wejściem do schroniska narciarze.
Szczyt. Wejście było nieco utrudnione, bo
szlak jako taki był teraz utwardzonym przez ratrak zjazdem narciarskim. Jednak
po wejściu na niego rekompensata w postaci widoków była ogromna.
Dalszy szlak dawał kolejne przyjemności w
postaci widoków na okoliczne beskidzkie szczyty a nawet na Małą Fatrę.
Po drodze minąłem samochód „który nie
zdążył odjechać przez zimą”. Prawdę mówiąc, później wyobraźnia podsunęła mi
różne warianty historii, jak ten samochód został opuszczony; niektóre dość makabryczne,
tym bardziej, że nie zaglądałem do środka:)…
Wreszcie Stożek Wielki. Z perspektywy tego
szlaku wygląda jak idealna figura geometryczna – stożek.
Podejście, które wydawało mi się być ostre
i strome, nie było takie. Nie można było wejść czeskim szlakiem wzdłuż granicy,
bo ścieżka nie była przetarta. Doszedłem do schroniska łagodną drogą dojazdową,
polskim szlakiem czerwonym.
Jeszcze krótkie podejście na sam szczyt.
Niestety nie prowadziły tam żadne ślady i przecierałem wejście sam.
Droga powrotna do samochodu. Zejście w
niektórych miejscach imponowało śniegowymi „burtami”.
Wisłę przetrawersowałem poprzez deptak.
Niekiedy przeraża mnie tłum wałęsający się bez celu w lewo i prawo i kupujący
co popadnie w ramach czasu wolnego…
Jedynym ciekawym elementem w mieście był
Pałacyk Myśliwski Habsburgów, przeniesiony do centrum miasta z Przysłopu pod
Baranią Górą, gdzie wybudowano zamiast niego, moim zdaniem, brzydkie ale
funkcjonalne nowe schronisko.
Pałacyk to konstrukcja drewniana. Jest to
budynek nie byle jaki. Na początku XX wieku gościł tam cesarz niemiecki Wilhelm
II Hohenzollern wraz z feldmarszałkiem Paulem von Hindenburgiem. Był tam też arcyksiążę Karol Habsburg, późniejszy cesarz austriacki. Wszyscy oni
przyjeżdżali tutaj na polowania na głuszce.
Wobec tego miejsca i historii z nim
związanej, na dzień dzisiejszy, również wszystko uległo przeobrażeniu. Chociaż
jest to ten sam budynek, jest on jednakże w innym miejscu, cesarze nie żyją a
głuszce nie podchodzą już pod samo okno… Coś materialnego z przeszłości jednak pozostało,
czy jest to cały budynek, czy szczyt z schroniskiem, czy też dwa kamienie z
wyrytymi napisami; materia nie do końca uległa zniszczeniu czy też rozproszeniu
w czasie. Co oprócz niej pozostało? W moim przypadku wydaje mi się, że uczucie
przestrzeni, cokolwiek ono znaczy. Lecz co pozostanie po tym, jak zniknę ja z
moim uczuciem? Chciałbym naiwnie wierzyć, że wyryję w tym miejscu, jak pieczęć
w wosku moje uczucia, które kiedyś kogoś innego natchną uczuciem przestrzeni,
którego to uczucia nie będzie mógł zidentyfikować…Jednak wiem, że to
sentymentalna bzdura. Chciałbym być wieczną pieczęcią danego miejsca, ale nie
będę. Podejrzewam nawet, że prawda może być bardziej brutalna, niż nam się
wydaje. Przeszłość to „tu i teraz” rozciągnięte wszerz danego, krótkiego
momentu, po nieskończoność polegającą na dzieleniu, a nie na mnożeniu. Świat z
przeszłości nigdy się nie powtórzy, choć świadectwa przeszłości znikną w innej
nieskończoności, polegającej na mnożeniu. Materia ma w swoim charakterze
rozpraszanie się w nieskończoności polegającej na mnożeniu. Inną
nieskończonością jest nieskończoność polegająca na dzieleniu, w której można
zatracić się lub raczej zagłębić w danej chwili. Ta druga nieskończoność nie ma
nic wspólnego z czasem ani z materią… Przeplatanie się tych dwóch
nieskończoności, jednej „wszerz”, polegającej na dzieleniu i nieskończoności „wzdłuż”
polegającej na mnożeniu jest prawidłem podstawowym funkcjonowania wszechświata
i przyczyną naszych myślowych aberracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz