TRASA
NR 8/2019 - 01.05.2019
HALA
RYSIANKA, KRAWCOWY WIERCH czyli W POSZUKIWANIU KROKUSÓW
Pogoda przez mgłę – dzik jest dziki – coraz więcej błękitnego nieba
– no i nie ma krokusów – podziw dla biegaczy – Rysianka nigdy
nie zawiedzie – niebieski znaczy zatarasowany – perła Krawcowego
Wierchu - rozważania nad ulotnością i sensem krokusa.
TRASA;
Ujsoły – Kręcichłosty – Zapolanka – Hala Redykalna – Hala
Lipowska – Schronisko PTTK na Rysiance – Las Złotnice –
Przełęcz Bory Orawskie – niebieski szlak graniczny – Gruba
Buczyna – Bacówka PTTK na Krawcowym Wierchu – Glinka – Ujsoły.
Dystans
– 28,5 km
Przewyższenia
– 1.151 m.
Najwyższy
punkt – Hala Rysianka 1.274 m. n.p.m.
Wyjście:
godzina 8.45 – powrót: 17.45
Krokusy
– marzenie, by biegać na wiosennej, fioletowej, pełnej krokusów
i słońca łące. Coś pierwotnego i zwierzęcego w naszej
człowieczej jaźni wytwarza takie marzenie. Postanowiliśmy pojechać
w miejsca „krokusowe” i ponapawać się przynajmniej widokiem już
zanikających o tej porze łąk krokusowych. Tatry z Doliną
Chochołowską to koszmar logistyczny. Turbacz to z kolei, oprócz
krokusów, widoki na Tatry; a pogoda niepewna. Pozostaje jak zwykle
niezawodna i urocza Rysianka:) Do Rysianki dołożyłem dwa
stanowiska krokusowe – Zapolanka z stanowiskami krokusów –
albinosów i Krawcowy Wierch. Gdzieś musieliśmy spotkać pana
krokusa.
Po
wyjściu z Ujsół, już po delikatnym podejściu szlakiem w górę,
patrząc za siebie, mogliśmy się zachwycać widokiem gór. Na razie
Muńcuł we mgle. Stromizny podejść na jego zboczach robią
wrażenie. Pytanie o rozwój pogody na
dzisiaj nadal otwarte...
Wiosna
w pełni. Różnorakie kwiaty zachwycały nie tylko nas. Idąc wąskim
szlakiem przez niski młodnik, nagle usłyszeliśmy charknięcie i
ruch uciekających dużych zwierząt. 5 sztuk dorodnych dzików
wystraszyło się nas i zaczęło uciekać. Nie wiem kto bardziej się
zestresował spotkaniem; my czy stado? W sumie nie wiedziałem jak
postąpić przy takim spotkaniu. Na pewno trzeba przystanąć i
obserwować co one robią i na pewno nie
wchodzić w drogę. Historie typu „kto
spotyka w lesie dzika, ten na drzewo szybko zmyka” zaraz pojawiły
się w naszej wyobraźni.
Dziki
wykalkulowały, że konfrontacja z ludźmi im się nie opłaca i
uciekły. Na opóźnionym zdjęciu można się zabawić wyszukując
wśród zieleni tył uciekającego dzika.
Kręcichłosty
– nawiasem mówiąc - kto i czemu wymyślił taką nazwę?
Zapolanka z fajnym punktem widokowym, ponad ogrodzonym terenem
prywatnym i dość gustownym domem.
Hala
Redykalna oprócz stromego podejścia pod połączenie z szlakiem z
Hali Boraczej i oprócz coraz wyraźniejszych widoków na okoliczne
góry, nie zaoferowała ni jednego krokusa…
Od
Hali Redykalnej, szlakiem żółtym coraz częściej spotykaliśmy
ukrywający się przed wyrokiem roztopienia w słońcu, brudny śnieg.
Miło było zobaczyć, że śnieg dobrze nawadnia okoliczne zbocza.
Ostatnim razem jak tu przechodziliśmy późną jesienią, przerażała
nas wyschnięta ściółka. Dziś jednak smuciło co innego; na
szlaku było wiele powalonych drzew, które razem z zaspami śnieżnymi
stanowiły dość spowalniającą, dodatkową przeszkodę do
przejścia. Wyrazy szacunku dla biegaczy, którzy w tych warunkach
postanowili wbiegać na samą górę. Minęła nas dość duża grupa
rozproszonych w dość sporych
odstępach biegaczy. Fajnie, że pomimo zmęczenia mieli siły
pozdrawiać nas, przebiegając obok.
Hala
Lipowska powitała nas dosłownie kilkoma krokusami. Cześć
kroksy!!! Miło was wreszcie widzieć:)
Nie
dyskryminowaliśmy też innych kwiatów.
Hala
Rysianka nigdy nas nie zawiodła. Jesienią była tu doskonała zupa
grzybowa. Późną jesienią grzane wino. Teraz rozkoszowaliśmy się
wyśmienitymi drożdżówkami. Klimat i widoki w tym miejscu są
zawsze wyjątkowe. I są skupiska krokusów!!!
Czym
niżej schodziliśmy z Rysianki, tym więcej miejsc z krokusami.
Daleko im jednak było do fioletowych łąk. Niewiele, a jednak
bardzo cieszy.
I
ponownie ukłony dla innych wiosennych kwiatów.
Szlakiem
czarnym zeszliśmy do połączenia z szlakiem żółtym. Przez dość
wzburzoną rzekę Bystrą odbiliśmy w lewo i ostro pod górę
dobrnęliśmy na słowacką granicę do przełęczy Bory Orawskie.
Czekał nas tam długi i dość stabilny, jeśli chodzi o wysokości,
przemarsz szlakiem niebieskim. Był źle oznakowany; raz widzieliśmy
znaki żółte, a raz zielone, umieszczone
na brzydkich betonowych palach. Szlak ciągnie się wzdłuż granicy
dlatego szliśmy od jednego słupka granicznego do drugiego. Na
początku szlak zdawał się być miłym trawersem po urokliwej
ścieżce. Jednak czym dalej, tym gorzej to wyglądało. Mnóstwo
powalonych drzew. Pod drzewami zaspy śnieżne. Czas przejścia
wydłużył się dwukrotnie, a przyjemność chodzenia zastąpiona
zastała surwiwalową
przeprawą przez coraz liczniejsze zwaliska.
Przejście
rekompensowały widoki na Pilsko i potem na wyłaniające coraz
wyraźniej Tatry.
Tak
minęliśmy szczyt Gruba Buczyna. Powiem szczerze tak zatarasowanego
powalonymi drzewami szlaku dawno nie widziałem.
Krawców
Wierch to szeroka polana na którą wyszliśmy z horroru powalonych
drzew. Kontrast był jak niebo i ziemia. Ciemny ponury zawalony
śniegiem i drzewami szlak niebieski i dochodzący do niego szlak
żółty, prowadzący na jasną, otwartą przestrzeń. Cała polana
była w żółtym kwieciu pierwiosnków i kaczyńców. Sama bacówka
też pięknie się komponowała z okolicznymi widokami. Wewnątrz
znajduje się mała sala z kominkiem i bufetem oraz możliwością
wynajmu pokoi. Z okien; widok na Małą Fatrę.
Powrót
żółtym szlakiem. Droga oczyszczona z połamanych drzew ze względu
na dojazd do bacówki. Idzie się grzbietem górskim, to z prawej, to
z lewej strony spoglądając na rozległe, urzekające
widoki. Szlak warty pokonania, w jedną
lub w drugą
stronę. Niestety kiedy zaczynają się już dość wysoko osady
ludzkie spotyka się też dojeżdżające tam samochody. I
niestety powrót z Glinki do Ujsół – 3,5 kilometra po szosie,
które zawsze wykorzystujemy na
obserwacje jak ludzie sobie mieszkają.
Krokusy
widzieliśmy; były tam – jednak już zanikały... Zawsze, kiedy
myślę o tak ulotnym zjawisku jak życie krokusa, myślę o naszym
życiu. W sumie czymże ono jest? Mgnieniem oka wobec istnienia
świata. Krokusie – czy warto wobec
tego w ogóle rozkwitać? Czy to ma sens? Krokusy nie myślą i
zakwitają na chwilę. Gdyby się im stworzyło przyjazne warunki
opanowałyby fioletowym kobiercem cały świat. Poniekąd my jako
rasa ludzka zrobiliśmy to samo. Rozkwitnęliśmy na całej planecie.
Różnimy się trochę od krokusów, bo mamy tego świadomość.
Logika jednak podpowiada, że po kwitnieniu przychodzi śmierć
kwiatostanu. Trzeba przejść cały cykl transformacji, by po zimie
znów zakwitnąć. Czy samoświadomość pozwoli nam aby pokierować
samemu tym cyklem, aby dążyć do nieśmiertelności?
Krokusy
kwitną bez sensu! Tak… bez sensu!… Jednak w tym stwierdzeniu
tkwi ich głęboki sens. Jeśli nic nie
ma sensu, to czemu nie ma istnieć w ogóle coś, poza sensem.
Poddajmy negacji kolejne fakty, zjawiska, rzeczy i procesy –
odbierajmy im kolejno sens. W pewnym momencie nie będzie nic, co
miałoby sens. Zatem logicznie i konsekwentnie trzeba zanegować sam
proces negowania sensu istnienia. Jeśli zaprzeczymy negacji, samo
zaprzeczanie zbilansuje nam się na wartość dodaną. Tak jakby
zestawić dwa minusy, które znoszą się wzajemnie do wartości
dodatniej.
Negacja
nie ma sensu, bo dochodzi do zaprzeczenia samej siebie. To proces
podobny do wywlekania skarpety na drugą stronę. Po wywleczeniu
nadal istnieje, tylko z drugiej strony.
Zatem
krokusie kwitnij nadal, bo w swoim bezsensownym procesie istnieje
twój
głęboki sens...
a dla nas jesteś po prostu piękny.
Wybiorę się w tym roku na trasę Pilsko - Babia. Relacja piękna. Bardzo lubię Beskid Żywiecki. Z Babią zimową mam przykre doświadczenie niestety ale latem chętnie wrócę w tamte strony. Orawe widziałam z Diablaka latem.
OdpowiedzUsuń