czwartek, 19 listopada 2020

TRZY KORONY, czyli WIELE SPOJRZEŃ NA TO SAMO.


PIENINY od lat szkolnych kojarzą się właśnie z TRZEMA KORONAMI. Początek i koniec naszej trasy to KROŚCIENKO NAD DUNAJCEM. W drodze na TRZY KORONY wchodzimy na SOKOLICĘ, gdzie odwiedzamy sławną, złamaną sosnę i spotykamy mamidło górskie. CZERTEZIK i CZERTEŻ to pienińska “Orla Perć” z eksponowanymi skałami. TRZY KORONY dają kolejne wrażenia widokowe. Schodzimy poprzez PRZEŁĘCZ SZOPKĘ i WĄWÓZ SZOPCZAŃSKI do SROMOWCÓW NIŻNYCH. Zamykamy pętlę już po płaskim, wzdłuż PRZEŁOMU DUNAJCA, po słowackiej stronie. Mgły i słońce sprawiły dziś, że te same miejsca wyglądały skrajnie różnie; daje to do myślenia, bo patrzeć, nie znaczy widzieć. 

Dystans – 25,7 km
Data trasy - 01.11.2020
Suma roczna na 2020 r. - 700,2 km. (do planu tysiąca km./rok brakuje 299,8 km.)
Przewyższenie – 1,06 km.
Najwyższy punkt – Trzy Korony 982 m n.p.m.
Cała wycieczka zapisana jest w TrekPlannerze na portalu Planeta Gór na moim profilu. Poniżej screen.

SOKOLICA (747 m. n.p.m.).
Samochód zostawiamy w Krościenku nad Dunajcem. Zjeżdżając do Krościenka zanurzaliśmy się coraz głębiej pod płaszcz mgły. Miałem świadomość, że przy pewnej dozie szczęścia, istnieje możliwość wejścia w górach ponad warstwę mgły, co daje zawsze spektakularne widoki.
Na szlak wejściowy obieramy kolor zielony, który prowadzi wzdłuż Dunajca, aż do Przełęczy Sosnów. Słońce niedawno wzeszło, dlatego na szlaku spotykamy osoby schodzące z Sokolicy; mijamy tych, którzy postanowili wejść na wschód słońca. Sokolica jest jednym z miejsc, które cieszą się popularnością właśnie pod tym kątem. Jesienne mgły dodatkowo sprzyjają sesjom fotograficznym. Pytamy się przechodzących o warunki na Sokolicy. Niestety, otrzymujemy informację że “tylko sosnę widać” i tylko ją… Trochę nas ten fakt zdeprymował, ale znając się trochę na procesach pogodowych w górach, miałem nadzieję na to, że mgła rychło opadnie. 
Przydrożna kapliczka - szlak zielony z Krościenka.

Ktoś zostawił przy drodze osiem gwiazdek.

Szlak zielony we mgle.

Wspinając się, weszliśmy w strefę mgły. Pieniny są bardzo wdzięcznym obiektem wędrówek jesienią. Mnóstwo drzew liściastych sprawia, że kolorystycznie wyglądają cudownie. Niestety do tego, by cieszyć się w pełni kolorami jesieni, trzeba jeszcze słońca. Mimo to radowaliśmy się dziwnymi klimatami jakie wytworzyła mgła, subtelnie zakrywając obiekty na dalszym planie. 
Przed nami szedł jakiś wkurzony politycznie człowiek, który w różnych miejscach zostawiał osiem gwiazdek. Mam nadzieję, że robił to mazakiem, którego ślad zniknie po pewnym czasie. Niestety akty wandalizmu, nawet nie wiem w jak szczytnym celu, nadal są aktami wandalizmu.

Ponad mgłą pojawiły się "okręty" okolicznych wzniesień.

Sławna sosenka na tle wynurzających się gór.

Na początku widać było tylko sosenkę.

Na Przełęczy Sosnów (650 m. n.p.m.) serce wypełniła nadzieja na widok ponad chmurami. Otóż mgła zmieniła konsystencję, przepuszczając promienie słoneczne. Wiedziałem, że słońce przyświeca tuż ponad powierzchnią mgły, a warstwa tejże ponad nami nie jest gruba. Z przełęczy udaliśmy się na lewo, szlakiem niebieskim na Sokolicę. Przed samym wejściem na szczyt stoi budka, gdzie w okresie do 31 października pobiera się opłaty wejściowe. Dziś, tj. 1 listopada, budka była pusta, co oznaczało darmowe wejście. W sezonie, wykupiony tu bilet w cenie 6 złotych (3 zł. ulgowy), ważny jest jeden dzień i uprawnia do wejścia na szczyt Sokolicy, jak też Trzech Koron.

Widmo Brockenu, czyli mamidło górskie.

Widziałem jak słońce staje się coraz bardziej odważniejsze, co zwiastowało, że górny pułap mgły nie jest tak wysoki. Jednak, kiedy weszliśmy na Sokolicę, wokół nadal panowała mgła. Jej kolor, który mieścił w sobie jakby różnokolorową mgiełkę, zwiastował że przy odrobinie szczęścia, wpadniemy w niższy poziom mgieł, dzięki czemu uzyskamy wgląd ponad jej powierzchnię. Ponadto “boczne” słońce sprzyjało efektowi widma Brockenu. Do jego uzyskania trzeba mieć dwa elementy; światło słoneczne padające pod możliwie niskim kątem i swoisty “ekran” z mgły, na który pada nasz cień. Czym grubsza jest mgła znajdująca się w “ekranie”, tym efekt Brockenu jest wyraźniejszy.
W zamierzeniach sprzyjało nam słońce, wznoszące się w miarę upływu dnia, jak również opadające z czasem mgły. Usiedliśmy na kamieniu przy barierce, grzecznie czekając i racząc się kanapką oraz ciepłą herbatą. W oczekiwaniu na słońce zwróciliśmy uwagę na niskie, charakterystyczne dla Pienin sosny. Są to małe, powykręcane drzewka, niby bonsai, które porastały ten teren przed zlodowaceniem. Niektóre okazy są bardzo stare i mają nawet 500 lat.

Sosenka z Sokolicy.

Widok w kierunku szczytu Sokolicy spod zamkniętej budki wejściowej. 

Sokolica.

Nie musieliśmy długo czekać. Po około dwudziestu minutach ukazało się ponad naszymi głowami czyste niebo i ogrzały nas promienie słoneczne. Wszyscy zgromadzeni mogli zobaczyć wystające ponad mgłę skały Trzech Koron, które jakby utrzymywały się w powietrzu. To samo zobaczyliśmy patrząc na Tatry. Widok ten, raz za razem to się odsłaniał, to zasłaniał.
Spojrzałem za siebie na zasnute mgłą krzaki. Nikt z zgromadzonych na szczycie nie patrzył w tamtym kierunku. W krzakach za nami światło stworzyło piękne widmo Brockenu, czyli mamidło górskie. Moja małżonka doświadczyła tego zjawiska po raz pierwszy w życiu, co było przyczynkiem do jej osobistej radości. Dla mnie był to trzeci raz w tym roku, ale widok tego zjawiska za każdym razem napawa jakąś niezrozumiałą radością, podobnej do tej z jaką oglądamy kolory tęczy.
Żal było opuszczać tą wysepkę innej rzeczywistości, z której widzieliśmy okręty sąsiednich gór i dziwnych brockenowych mieszkańców. Po dłuższym czasie zeszliśmy jednak z tej małej grani, zostawiając w tyle stareńkie, małe sosenki, z powykręcanymi gałązkami.

PIENIŃSKA ORLA PERĆ.
Sokolica zaserwowała nam paletę widoków i przeżyć. Powrót na Przełęcz Sosnów to powrót do mgielnego świata. Duet mgła i światło sprawiały, że mijane przez nas drzewa i widoki częstowały nas feerią opcji świateł i kolorów.

W pewnym momencie weszliśmy ponad chmury.

Widok w kierunku Tatr.

Kolory jesieni zaczęły się wyostrzać.

"Więcej światła..."

Dalsza nasza trasa to szlak niebieski, który wznosił się z przełęczy coraz wyżej. Mgły, z ponurych i ciemnych, stawały się filigranowe i splecione rozszczepionymi kolorami widma tęczy. Kolory jesieni stawały się coraz bardziej intensywne i wypełniały wszystko wokół. Światło intensywniało, tak, że po pokonaniu pewnej wysokości, wyszliśmy ponad białą powierzchnię mgły. Oczom naszym ukazał się świat ponad białą pianką nieruchomej chmury.

Tatry wyglądają wyspa jak z innego wymiaru.

Pierzaste białe połacie chmur dawały złudne wrażenie miękkości.

Morze mgieł w pełnym słońcu.

Przystanęliśmy w okolicach Czertezika, który jest o około 50 metrów wyższy niż Sokolica. Ponad nami, nieliczne białe chmury dodawały tylko uroku pełni barw; bieli mgły, błękitu nieba i różnokolorowej, jesiennej palety odcieni liści na okolicznych drzewach. Tatry sterczały ponad bielą chmur, właściwie na wyciągnięcie ręki. Kilkanaście metrów pod nami kłębiły się gęste tabuny mgieł. Miało się niebezpiecznie i złudne wrażenie, że puchate powierzchnie pod nami sprawią, że wskakując na nie, utoniemy w nich jak w pierzastym puchu.
Na słupie informacyjnym sygnującym szczyt Czertezik (772 m. n.p.m.) widnieje informacja o dalszym szlaku w kierunku Trzech Koron. Ostrzega on o mocno eksponowanym terenie. W jednym z opracowań trafiłem na określenie tego odcinka jako Pienińską Orlą Perć. Porównanie zostało jednak użyte ponad znaczenie. Szlak pieniński jest zabezpieczony poręczami i drabinkami, co definitywnie odróżnia go od tatrzańskiego odpowiednika. Jednak osoby, które są wrażliwe na ekspozycje, powinny założyć sobie awaryjny, powrotny wariant trasy, na wypadek gdyby szlak okazał się być ponad indywidualne możliwości.

Ścieżka prowadziła po eksponowanej ścieżce.

Nasunęła się na nas deska chmur. Poczułem się jakbym był w środku grubej kanapki.

Szlak niebieski na Trzy Korony jest miejscami eksponowany. 

Miałem wrażenie że obie mgielne powierzchnie zetkną się "zgniatając" nas w środku.

Szlak wiedzie przez kolejne szczyty; Czerteż (774 m. n.p.m.), Ociemny Wierch (740 m. n.p.m.) i Sutrówkę (749 m. n.p.m.). W czasie przechodzenia tej trasy, niebo sprawiło nam ciekawą niespodziankę. Nad nami nasunęła się chmurna tafla zakrywająca słońce. Zostaliśmy uwięzieni jakby pomiędzy dwoma wyraźnie wyodrębnionymi warstwami chmur. Czułem się jakbym się znalazł w środku ogromnej kanapki. Widać było, że nad Tatrami i na obszarze Słowacji świeciło normalnie słońce, wybielając powierzchnie snujących się tam mgieł.
Kiedy doszliśmy do miejsca opisanego jako Bańków Gronik (678 m. n.p.m.), zanurzyliśmy się ponownie we mgle. Dołączył tu do nas szlak żółty z Krościenka. Od tego momentu nie spotkaliśmy już przejść po eksponowanych graniach. Tzw. Pienińska Orla Perć to bardzo malowniczy i wart przejścia szlak, z licznymi widokami.

Pieniński Potok - młaka eutroficzna.

Ponownie słońce ukazało nam bogactwo jesieni. 

Nie dane było nam spojrzeć wgłąb Przełomu Dunajca.

W dniu dzisiejszym dane nam było doświadczyć wielu kompozycji świetlnych z mgłą w roli głównej. Niż dotarliśmy do Pienińskiego Potoku, słońce znów kilka razy przedarło się przez chmurny kordon, oświetlając nam niewątpliwe walory jesiennego krajobrazu.
W okolicach Pienińskiego Potoku mamy do czynienia z charakterystyczną młaką eutroficzną, czyli mocno nawodnioną łąką, na której zachowały się roślinne gatunki wilgociolubne, w większości objęte ochroną. Przechodząc tędy, warto o tym wiedzieć.

TRZY KORONY.
Tuż za Pienińskim Potokiem można wybrać jedną z dwóch opcji dojścia do Trzech Koron. Szeroka droga i większość turystów idzie do Przełęczy Szopka, skąd wiedzie szlak niebieski prosto na szczyt. Jest to krótsza opcja. Można jednak wybrać drogę trochę dłuższą i prowadzącą obok ruin Zamku Pienińskiego. Kierując się chęcią poznania, a nie brakiem wysiłku, wybieramy dłuższy szlak.
Niestety Zamek Pieniński jest czasowo zamknięty z uwagi na remont. Kiedy dochodzimy do miejsca, gdzie znajduje się wejście do zamku, spotykamy grupkę zdezorientowanych turystów, którzy mieli w planach zwiedzenie tego obiektu. Nieco dalej widzimy jednego “dziwnego turystę” w moro, odpoczywającego przy barierkach. Gdy mijaliśmy go, okazało się, że ma naszywki straży parku. Obserwował niby od niechcenia, czy jakiś turysta nie przekroczy samowolnie barierek odgradzających remontowany obiekt. Mimo niechęci do mundurowych, spotkanie w tym miejscu funkcjonariusza parku wywarło na mnie wewnętrzną aprobatę. Skałę zamkową fotografowaliśmy z oddalenia, prosto ze szlaku.

W dole Dunajec i Czerwony Zamek.

Góra Zamkowa.

Kolory jesieni.

Po przejściu obok Góry Zamkowej czekały nas następne podejścia. Na kolejnej górce po drodze (Ostry Wierch) znajduje się miejsce postojowe z licznymi ławeczkami. Podejrzewając po dzisiejszej ilości turystów, iż na szczycie Trzech Koron możemy nie znaleźć miejsca z odpowiednim dystansem wobec innych, przysiedliśmy się tu na krótki biwak.
Po chwili odpoczynku zabraliśmy się za ostatnie 120 metrów przewyższenia. Trzy Korony (982 m. n.p.m.) to właściwie pięć wierzchołków, z których na najwyższy prowadzi droga po dwukierunkowym metalowym mostku, zwieńczonym schodami i platformą widokową. Czas taki jak dzisiaj, tj. wolny dzień z dobrą pogodą, obarczony jest w tym miejscu dużym natężeniem ruchu turystycznego. Nam nie przydarzyło się zbyt długie oczekiwanie na wejście na platformę, jednakże już schodząc, mijaliśmy na sąsiednim “torze” dość sporą kolejkę. Pomimo czasu oczekiwania, widok jest tego wart. Panoramy rozpościerające się z platformy dosłownie “porażają”. Pogoda po raz kolejny sprawiła nam woltę i zmieniła swą twarz. Mgły pod naszymi stopami nieco się rozproszyły, pokrywając niższe partie dolin delikatną pajęczynką. Niestety ponad nami zawisła gruba deska chmur. Deska ta miała dziury, dlatego gdzieniegdzie w oddali, jaśniały plamy słońca. Generalnie jednak, chmura pozbawiła nas części naturalnego oświetlenia, tworząc jednak swoisty klimat.

Widok z Trzech Koron.

Nad Dunajcem unosiły się delikatne mgły.

Kot przybłęda nr 1.

Kot przybłęda nr 2.

Na wierzchołku spotkaliśmy dwa koty. Czarno-biały i rudo-biały kociak po przeciwnych stronach ścieżki pozowały do zdjęć. Niestety były to chyba bezdomne zwierzęta, które błąkając się, liczyły na jakieś frykasy z rąk ludzi. Coraz częściej spotykam na szlaku oswojone zwierzęta, których w dzikim krajobrazie nie powinno być. Jednak skądinąd trzeba przyznać, że na tle gór wyglądały one uroczo…
Będąc jeszcze na metalowym pomoście wiodącym na szczyt, poprzez mgłę, dostrzegliśmy w kompozycji okolicznych pagórków po drugiej stronie Dunajca, Czerwony Klasztor. Jednak dopiero widok z platformy dał całe spektrum tego, co można stąd zobaczyć. Część terenów spowijała jeszcze delikatna mgiełka. Pod nami leżała miejscowość Sromowce Niżne, której ulice obudowują meandrujący Dunajec. Na horyzoncie ciemnozielone pagórki przeplatały się z jasnozielonymi płatami łąk i pastwisk. W dali można było wyodrębnić taflę Jeziora Czorsztyńskiego.

Pod platformą jest przepaść. Widok w kierunku Wąwozu Szopczańskiego.

Sromowce Niżne.

Nad nami ponownie przepłynęła gruba deska chmur.

W oddali Jezioro Czorsztyńskie.

Po wizualnej uczcie wracamy na szlak. Niebieskim kolorem dochodzimy do Przełęczy Szopka, gdzie spotykamy szlak żółty, wymijający Trzy Korony. Przełęcz Szopka, która zwana jest również Przełęczą Chwała Bogu (779 m. n.p.m.), to mała, urocza polanka. Po jednej stronie tego specyficznego siodełka widać Tatry. Gdy odwrócimy wzrok w przeciwną stronę, zobaczymy Gorce.

Jesienny dywan - Przełęcz Szopka.

Przełęcz Szopka - widok na Gorce. 

Przełęcz Szopka - widok na Tatry.

Informacja przy nazwie przełęczy mówi o istnieniu tutaj umiarkowanie suchej łąki pienińskiej. Termin ten oznacza (czytam dalej w opisie), że na każdy metr tutejszej łąki przypada około 30-40 gatunków roślin kwiatowych. Dzieje się tak dzięki niecałkowitemu koszeniu traw, przy pozostawianiu co roku w innym miejscu, nieskoszonych ich fragmentów. Sprzyja to wyżywieniu i utrzymaniu bogactwa i różnorodności okolicznych owadów.

Przełom Dunajca pieszo.
Od Przełęczy Szopka podążamy szlakiem żółtym w dół, w kierunku Wąwozu Szopczańskiego.
W samym wąwozie doświadczamy kolejnej transformacji pogody. Nieśmiałe dotychczas światło staje się wyraźne i odważne. Kiedy wychodzimy z wąwozu oczekuje nas pełne i niczym nieskrępowane słońce. Sam wąwóz robi ogromne wrażenie. Różnokolorowe liście w połowie znajdują się już na ziemi, co tworzy jakby kobierzec, po którym należy uważnie stąpać. Strome, nagie skały pojawiają się w miejsce ziemnego wąwozu, w którym początkowo się poruszamy. W miarę wychodzenia z wąwozu, otaczające nas białe ściany rosną, by ostatecznie wyrzucić nas na łąkę pełną słońca.

Wąwóz Szopczański.

Słońce ponownie uwypukliło kolory jesieni.

W miarę wychodzenia z wąwozu jego ściany były coraz wyższe.

Szlak żółty meandruje pomiędzy skałami.

Trochę przejmowałem się jutrzejszymi obostrzeniami na Słowacji (z uwagi na Covid19 Słowacja wprowadziła obostrzenia dla cudzoziemców). Bałem się, czy już dziś nie zamknięto przejść pieszych, takich jak kładka nad rzeką w Sromowcach. Byłoby to dla nas o tyle trudne, że samochód zostawiłem po drugiej stronie gór.
Szlak żółty prowadzi nas do centrum Sromowców Niżnych. Mijamy łąki i pola, które pozwalają, tym razem w pełnym słońcu, zobaczyć Trzy Korony w jej właściwej krasie. Mijamy też stylowe schronisko Trzy Korony. Obiekt ten posiada dobrze usytuowaną platformę z widokami na góry i Przełom Dunajca. Sama bryła schroniska doskonale komponuje się z krajobrazem. Kiedy napotykamy pierwsze domy, nakładamy maseczki, które niestety utrudniają swobodną wędrówkę. Kładące się ku zachodowi słońce wyostrzyło kolory jesieni.

Schronisko "Trzy Korony".

Widok na Przełom Dunajca z tarasu sprzed schroniska Trzy Korony.

Widok na Trzy Korony z wyjścia z Wąwozu Szopczańskiego.

Wyjście z Wąwozu Szopczańskiego - widok na schronisko.

Czym bardziej zbliżamy się do Sromowców, tym lepiej widać masyw Trzech Koron. Dodatkowo słońce oświetlało góry z korzystnej strony, akcentując ich każdy element i barwę.
Idziemy ulicą Trzech Koron. Mijamy obszerny parking i miejsce, gdzie znajduje się przystań flisacka. Dziś przystań świeci pustkami, po części ze względu na koniec sezonu. Zobaczyłem tylko jednego flisaka, który stał na środku Dunajca i łowił ryby.
Doszliśmy do ronda, którego jeden z wyjazdów prowadził na pieszą/rowerową kładkę przez rzekę. Kładka na Dunajcu jest wyjątkowa, nie tylko z uwagi na strzelistą architekturę, ale też widoki jakie dostarcza w trakcie przechodzenia. Warto pojechać do Sromowców tylko dla przejścia się po kładce i zobaczenia Tatr ponad nurtem Dunajca, lub Trzech Koron w perspektywie ogarniającej całe górskie otoczenie.

Kładka nad Dunajcem - widok na Trzy Korony.

Widok z kładki w Sromowcach Niżnych na Tatry.

Wejście na kładkę przez Dunajec w Sromowcach Niżnych.

Z kładki do Czerwonego Klasztoru to dosłownie kilka kroków. Z braku czasu (niestety zachód słońca zbliżał się nieubłaganie), nie sprawdzaliśmy dostępności zwiedzania tego obiektu. Sprzed klasztoru, gdzie znajduje się prześliczna polanka, na której odpoczywają turyści i okoliczni mieszkańcy, ruszamy szlakiem czerwonym wzdłuż Dunajca. Na tablicy z czasówkami widzimy dystans do pokonania - 2 godziny i 10 minut do Szczawnicy. To o wiele za dużo, biorąc pod uwagę wczesny o tej porze roku zachód słońca.

Drewniany amfiteatr w parku po słowackiej stronie.

Nad Dunajcem jest wiele miejsc spacerowych.

Park przed Czerwonym Klasztorem.

Wejście do Czerwonego Klasztoru.

Niezwykła malowniczość okolicy mogła być przez nas kontemplowana niestety tylko przez krótki czas. Zaczęliśmy nabierać tempa. Trasa jest idealna dla rowerzystów, których tamże też nie brakowało. Szeroka, dobrze utrzymana droga zachęca do przechadzek. Idzie się szybko i dobrze. Niemal na całej długości podąża się wzdłuż linii brzegowej rwącego miejscami Dunajca. Na trasie umieszczone są tablice informacyjne z nazwami i opisami mijanych skał, miejsc i obiektów. Można też przysiąść i odpocząć przy licznie rozmieszczonych wiatach i ławeczkach.

Siedem Mnichów.

Droga wiedzie wzdłuż Dunajca.

Trzy Korony.

Jesień króluje.

Meandrująca fantazyjnie rzeka pozwalała na oglądanie z różnych stron tych samych gór. Mijaliśmy dawną miejscowość Leśnicką Hutę, gdzie w jej pobliżu spostrzegliśmy Trzy Korony z profilu. Ciekawe było też miejsce zwane “Pod Siedmioma Mnichami”. Jest to formacja siedmiu skał przypominająca zakapturzonych zakonników ustawionych na różnych poziomach zbocza góry opadającej stromo do rzeki. Od tzw Polanki można przyglądać się Sokolicy. Idąc wzdłuż rzeki widzimy Sokolicę z różnych perspektyw. Kiedy dobrze się przypatrzymy wierzchołkowi, można zauważyć barierkę i sterczącą pod nią poziomo sławną sosenkę. Obchodzimy Sokolicę prawie dookoła. Na wysokości Białej Skały mijamy małą przystań na kilka łódek, które w okresie wakacyjnym kursują na drugi brzeg, przewożąc turystów szlaku niebieskiego z Sokolicy. Nawiasem mówiąc, trzeba uważać wybierając ten szlak, by w okresie zimowym nie musieć zawrócić z uwagi na brak przeprawy. Nawet gdyby chciało się zaryzykować i samemu przeprawić przez Dunajec, co z uwagi na gwałtowne prądy jest dość ryzykowne, wszystkie łódki są po drugiej stronie rzeki.

Schronisko Orlica.

W oddali Szczawnica. Na pierwszym planie łódki na przeprawie szlaku niebieskiego.

Sokolica.

Wzdłuż Dunajca.

Na trasie jest wiele miejsc gdzie można odpocząć.

Ostatnie promienie zachodzącego słońca.

Zbliżamy się do Szczawnicy. Niedaleko przejścia granicznego, którego prawie nie zauważamy, widzimy drewnianą bryłę schroniska Orlica. Kiedy dochodzimy do Szczawnicy opadamy z sił. Tymczasem słońce powoli chowa się za góry i nastaje zimny zmierzch. Do parkingu pozostało nam 4 kilometry wzdłuż głównej drogi. Perspektywa marszu w obowiązkowych maseczkach nie zachęcała, tym bardziej, że droga wiodła wzdłuż ruchliwej szosy. Moja małżonka dysponowała mniejszym zasobem sił ode mnie, dlatego postanowiłem samotnie dobiec do Krościenka. Pozostawiwszy wszystkie obciążające przedmioty, łącznie z kurtką, rozpocząłem trasę. Biegnie się tam dość przyjemnie. Włodarze terenu dobrze przygotowali trasę łączącą Szczawnicę z Krościenkiem. Jest to szeroki chodnik podzielony na dwie części; rowerową i pieszą. Niestety trudy całego dnia nie pozwoliły mi na jakieś specjalne czasówki. Trasa do parkingu zajęła mi 20 minut biegu.

PATRZEĆ nie znaczy WIDZIEĆ.
Na Sokolicy zobaczyłem mój trzeci w tym toku “Brocken”. Nie wszyscy go jednak dostrzegli. Ludzie patrzyli w przeciwnym kierunku ponad mgłę, nawet pod słońce, bez odwracania się. Kiedy wskazałem dziewczynom siedzącym obok, że za nimi znajduje się ich własne widmo Brockenu, w zachwycie wykonywały kolejne zdjęcia. Być może bez wskazania tego zjawiska, nie zauważyły by go. To, że go zobaczyłem było wynikiem własnego doświadczenia i wiedzy. Każdy posiada odrębną, własną wiedzę i inne doświadczenia, dlatego patrzenie każdej osoby jest też inne. Każdy dostrzega świat patrząc własnymi oczami, przez pryzmat własnej osoby. Nie można oderwać się od indywidualnego, subiektywnego relatywizmu postrzegania. Obiektywizm poznania jest w tym kontekście prawie niemożliwy do osiągnięcia.
Olga Tokarczuk wydała niedawno nową książkę “Czuły narrator”. Jest to zbiór esejów, w którym znajduje się również esej “Kraina Metaksy”. Tytułowa Metaksa to kraina “niedosłowności”. Kraina “pomiędzy”, świat tego, co wypełnia dosłowność dwóch przeciwieństw. W przypadku bieli i czerni byłaby to cała paleta szarości. Jednak kraina ta w rozumieniu pani Tokarczuk i w opisie jej wyjątkowego eseju, to cały świat odniesień, nieoczywistości, pojęć i abstrakcji z jakimi mamy indywidualnie do czynienia, odbierając i doświadczając świat. Przytoczona tu biel i czerń dzięki Metaksie stają się jednością, którą potrafimy lepiej zrozumieć, ale i odczuć. W swoim eseju pani Olga przytacza między innymi przykład z judaizmu. Dla mnie, jako osoby uprofilowanej niejako naukami ścisłymi, przytoczona typologia jest wyjątkowo wyczerpująca. Oto fragment eseju; “PaRDeS to akronim opisujący w judaizmie cztery klasyczne sposoby rozumienia i interpretacji tekstu świętego:
1) peszat, czyli „proste znaczenie”, odnosi się do znaczenia dosłownego, literalnego i do interpretacji filologicznej; można założyć, że ten poziom interpretacji odpowiada na pytanie: „Co?”;
2) remez – głębszy alegoryczny lub symboliczny sens ukryty tuż za literalnym; to interpretacja poprzez odwoływanie się do innych tekstów, ich sens filozoficzny ustalany przez spekulację intelektualną;
3) derasz, od hebrajskiego darasz, „szukać” – to znaczenie odnajdywane przez analogię, interpretacja typologiczna umiejscowiona zawsze w kontekście innych tekstów, a także sens umoralniający, powiązany z wartościami;
4) sod – znaczenie mistyczne, ezoteryczne, dostępne jedynie drogą wglądu lub objawienia.”
Te cztery rodzaje rozumienia tekstu świętego można moim zdaniem przetransponować również na postrzeganie świata w ogóle. Każdy obserwowany element, pojęcie lub zdarzenie można widzieć w tych czterech kontekstach. Spróbuję to wyjaśnić na podstawie patrzenia np. na górę. Można patrzeć na nią różnorako. Co według przytoczonej typologii widzimy? 1. Górę w ujęciu literalnym jako wzniesienie. 2. Górę w kontekstach intelektualnych, czyli porównania do innych gór, do części pasma górskiego, wysokości, itp. 3. Górę w kontekstach wartościowania, czyli np. naszą polską górę, świętą, najpiękniejszą, itp. 4. Górę jako mistyczne objawienie, jako coś wymykającego się intelektualnym i wartościowym rozważaniom.
Do czego zmierzam? Można patrzeć, ale wielu rzeczy nie widzieć i jest to poniekąd stan naturalny. Chciałbym się jednak jak najbardziej wystrzegać literalności obserwowanych obiektów i pojęć. Chciałbym, patrząc np. na górę, widzieć w niej całą paletę znaczeniową i wartościową, a nie tylko wysokościowy cel do zdobycia. Rozkoszując się krajobrazami i widokami mam świadomość, że wiele unikalnych walorów i niedosłowności na pewno mi umyka. Staram się wnikać jak najgłębiej w otoczkę intelektualną i wartościową odwiedzanych miejsc, ale wszystkich kontekstów nigdy nie dostrzegę. Trzeba mieć też tego świadomość w walce o kompletność dostrzegania.
Niestety w wielu sprawach chcielibyśmy być tymi, którzy wiedzą najlepiej. Sam łapię się na pobieżnym szafowaniu emocjonalnych wyroków. Jednak czym bardziej wgłębiam się w daną sprawę, tym bardziej zaczynam wątpić. Czym bardziej badam jakiś temat, tym bardziej przyznaje się do tego, że patrzę, a nie widzę. Potrzeba jak najwnikliwszego poznania problemu jest naszym obowiązkiem, jednak musimy mieć też w głowie niepoznawalność całokształtu. Zgłębiając dany problem trzeba mieć na uwadze istnienie przytaczanej tu wielowymiarowej przestrzeni pomiędzy przysłowiową czernią i bielą i wystrzegać się prostych uogólnień typu czarne lub białe. Co robić wobec takiego zróżnicowania i palety kombinacji? Pozostało mi tylko ubogacać się w wiedzę i doświadczenie w przeświadczeniu niekiedy niepoznawalności, bym umiał jak najpełniej patrzeć i widzieć, czego z serca wszystkim życzę.
Sarum Keraj; 19 listopad 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TATRY - ZABAWA W KORONY