środa, 7 października 2020

ORLA PERĆ, czyli JESTEM W RAJU.

ORLA PERĆ to symbol. ORLĄ PERĆ trzeba traktować na poważnie. Pochłania ona co roku nowe ofiary śmiertelne. Na trasie jest naprawdę wiele miejsc skąd można spaść. Przejście tą granią to dla każdego górołaza jakby egzamin maturalny i glejt do dalszego wspinania. Dla mnie była to rajska wycieczka. Wyśmienita pogoda, doskonała widoczność i panoramy z topu listy najlepszych. Tak wyobrażam sobie mój osobisty raj; każda skała to nowa radość, pięć godzin boskiego zmęczenia i powrót do domu, do bliskich; nic dodać, nic ująć… po prostu RAJ.

Dystans – 21,9 km
Suma roczna na 2020 r. - 558 km. (do planu tysiąca km./rok brakuje 442 km.)
Przewyższenie – 1,62 km.
Najwyższy punkt – Kozi Wierch 2.291 m n.p.m.
Cała wycieczka zapisana jest w TrekPlannerze na portalu Planeta Gór na moim profilu. Poniżej screen.


Wejście; Kuźnice - Murowaniec.
Sukces - udało mi się zaparkować za darmo! Fanfary. Godzina 6.07 wjeżdżam na rondo im. Jana Pawła II w Zakopanem i zjeżdżam z niego w kierunku krokwi. Prawa strona jest płatna, lewa darmowa. Samochód przede mną lokuje się po lewej stronie. Robię to samo. Ludzie wychodząc z aut upewniają się, czy tu naprawdę jest za darmo. Wolne miejsca szybko znikają.
Idę w kierunku Kuźnic. Znajoma droga prowadzi mnie aż do kasy biletowej przed wejściem na szlak niebieski i żółty. Chodząc tędy zawsze podążałem szlakiem żółtym, dziś jednak wybieram niebieski, przez Boczań i Skupniów Upłaz. Czuję po tempie, że mam dobry dzień do chodzenia. W sumie od ronda do Kop Królowych wyprzedzam ponad dwudziestu turystów. Nie da się ukryć, że prognoza pogody na dzisiejszy dzień ściągnęła w Tatry wielu miłośników gór.
Często ludzie zadają sobie tu pytanie; który szlak do Murowańca wybrać? Czy iść żółtym przez Dolinę Jaworzynki, czy niebieskim przez Boczań. Moja rada jest prosta. Rankiem, kiedy człowiek jest wygłodniały widoków, należy wchodzić szybko w górę, czyli niebieskim. Wracając wybieram zawsze żółty, ponieważ jest tam dłuższy kawałek po prawie płaskim, co pozwala mi na nabranie większej prędkości.
Poranny widok z Skupniowego Upłazu w kierunku Pienin.

Przełęcz pomiędzy Królowymi Kopami. Po lewej Giewont, po prawej Babia Góra.

Pierwsze widoki ze Skupniowego Upłazu nie zawiodły. Giewont widziany od strony “stóp leżącego rycerza”, Kasprowy wystający ponad niższe wierzchołki, Babia Góra w oddali i mgły pomiędzy górami Pienin. 
Od Przełęczy Między Kopami (1.499 m. n.p.m.) do samego Murowańca rozkoszuję się światłem wschodzącego słońca. Przystaję, jak wszyscy przechodzący tędy, w miejscu, gdzie otwiera się panorama na Kościelec, Kozie Szczyty i Granaty. Podobno zdjęcie z tego miejsca Tatr jest jednym z najczęściej pokazywanych w mediach społecznościowych. Kościelec z tej perspektywy wygląda faktycznie jak wieża kościoła, a pozostałe wspomniane szczyty, łącznie ze Świnicą, tworzą jednolity skalny mur.

Jeden z najczęściej fotografowanych widoków w Tatrach.

Zmierzam w kierunku Murowańca, ukrytego wśród drzew nieco poniżej szlaku. Schronisko znajduje się na wysokości 1.500 m. n.p.m. i jest jednym z tatrzańskich symboli. Niedawno w schronisku przeprowadzano remont i byłem ciekawy, co tam zrobiono. Jedyną nową rzeczą jaką zauważyłem, to zainstalowane płatne bramki do ubikacji. Wszystko pozostałe zostało jak dawniej. Ze względu na brak potrzeby, nie sprawdzałem czy ubikacje również wyremontowano. Sala konsumpcyjna przygotowana została zgodnie z wymogami Covid19. Jednakże niewielu z odwiedzających to miejsce przestrzega jakichkolwiek zasad związanych z wirusem. Biorąc jednak pod uwagę późniejsze, wspólne korzystanie z łańcuchów, drabinek i klamer, zachowanie ostrożności antycovidowej graniczy z niemożliwością. Trzeba raczej założyć, że zarażeni, z uwagi na złe samopoczucie, nie będą tu przychodzić. Jak jest w rzeczywistości, nie mam pojęcia.

Wejście na Zawrat.
Kiedy schodziłem, na drodze przed Murowańcem, około godziny 16-tej, minąłem parę w średnim wieku, których rozmowę posłyszałem;
Pani do Pana; - Patrz ile ludzi idzie jeszcze na Zawrat. Jak tak późno wychodzą, to wejście tam nie może być tak straszne.
Zawrat to nie jest spacerek. Ci ludzie, o których mówiła ta para, prawdopodobnie szli tylko nad Czarny Staw. Jeśli ktoś planuje tylko “wyskoczyć” po południu na Zawrat, nie znając szlaku, jest ignorantem. Samo podejście do przełęczy obfituje w szereg stromizn z łańcuchami, do pokonania których trzeba obycia w górach i wprawy. Ponadto sugerowany jest dla bezpieczeństwa kask ochronny. Nie wspominam już o pokonywaniu tej trasy podczas złej pogody.

Czarny Staw Gąsienicowy. Na pierwszym planie Kościelec.

W tle Kozie szczyty.

W drodze do Czarnego Stawu słońce powoli wychodziło zza gór.

Droga spod Murowańca na Zawrat to 2 godziny i 25 minut. Tak podają czasówki na informacji pod schroniskiem. Idzie się szlakiem niebieskim aż do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Przy stawie jest szereg odejść, z których można skorzystać. Samo podejście do stawu obfituje w szereg pięknych widoków. Koniecznie, dochodząc tam, trzeba obejrzeć się do tyłu. Ujście doliny samo w sobie jest malownicze i piękne. Kiedy jesteśmy nad Czarnym Stawem Gąsienicowym urzeka jego tafla, w której z różnej perspektywy widzimy odbijające się góry. Szczególnie majestatycznie wygląda Kościelec, który rankiem oświetlony jest właśnie od strony stawu.
Szlak na Zawrat oznaczony jest kolorem niebieskim i kolor ten prowadzi aż na samą przełęcz. Trasa okrąża staw z lewej strony. Jeszcze nad samym stawem mijam odejście szlaku żółtego na Skrajny Granat (będę nim wracał). Cały Czarny Staw znajduje się jeszcze w cieniu Granatów. Czym wyżej wchodzę, tym bardziej staw przypomina atramentową plamę.

Wejście na Zawrat jest w większości zacienione.

Widok z szlaku na Zmarzły Staw.

Z wielu miejsc na szlaku widać dobrze Zawrat.

Szlak tak zakręca, że tracę z oczu atramentową taflę Czarnego Stawu.

Od Czarnego Stawu zaczyna się wspinaczka. Szlak tak zakręca za skały, że tracę z oczu Czarny Staw. Pod Zmarzłym Stawem odchodzi na lewo drugi żółty szlak, który wiedzie na Kozią Przełęcz. Stąd Zawrat jest już w odległości godziny i pięciu minut (czasówka na słupie). Od wspomnianego szlaku żółtego odchodzi odgałęzienie zielone na Zadni Granat, a z kolei od niego czarne odejście na Przełęcz nad Buczynową Doliną.

Na tej wysokości Kościelec przybiera bardzo ciekawą formę.

Szlak prowadzi stromymi rynnami i eksponowanymi trawersami.

Czym wyżej, tym więcej łańcuchów pojawia się na szlaku.

Na pewnej wysokości pojawia się szersza panorama horyzontu.

Od prawie samego początku wspinaczki widzę Zawrat. Jest to charakterystyczne wycięcie w skalnej grani. Szlak wije się pomiędzy skałami. Kiedy wchodzę nieco ponad poziom Zmarzłego Stawu teren nieco się wypłaszcza. Bardzo wyraźnie widzę stąd przełęcz. Po jej prawej i lewej stronie stoją prawie pionowe urwiska. Z przełęczy, szarą wstęgą w dół, ciągnie się rumowisko skalne. Szlak niebieski wiedzie po lewej stronie tego rumowiska. To tam znajdują się najbardziej wymagające jego odcinki.
Czym wyżej wchodzę, tym lepiej widzę Zmarzły Staw. Jego nazwa, jak wiele innych w okolicy nawiązuje do faktów. Zimą staw ten całkowicie zamarza, aż do dna.
Czym wyżej wchodzę, tym szersza panorama roztacza się też przed oczyma. Ponad ramieniem Kościelca znów ukazuje się daleki horyzont. Wpierw zawęża się do wąskiego widoku na Gorce, by w miarę nabierania wysokości ukazywać coraz szersze panoramy.
Kiedy po lewej stronie oczom ukazuje się mały, wręcz kilkumetrowy lodowczyk, rozpoczyna się najbardziej stroma część wspinaczki. Ludzie tutaj ubierają kaski. Droga lewą stroną Zawratowego Żlebu jest bardzo kręta. Pojawiają się pierwsze łańcuchy. Oprócz nielicznych kępek traw nie ma tu już żadnej roślinności. Królują różnorakie skały, pomiędzy którymi wije się trasa.
W pewnym momencie zaskakuje fakt, iż odwracając się w kierunku Kościelca, widzę go na prawie tej samej wysokości. Na szczycie Kościelca można rozróżnić ludzkie postacie. Wyraźnie stąd widać przełęcz pod Kościelcem.

Zawrat.

Pod samą przełęczą.

Zawrat na wyciągnięcie ręki - dosłownie.

Coraz częściej pojawiają się łańcuchy. Jest tak, aż do samego Zawratu.
Osiągając Zawrat (2.159 m. n.p.m.), otwiera się panorama na drugą stronę. Co uderza w pierwszym momencie, to wrażenie, jakby zobaczyło się jasną stronę gór. Nic w tym dziwnego. Wspinamy się stroną północną i nagle wchodzimy na oświetlony obszar.

Z Zawratu szlak czerwony biegnie jednokierunkowo skalną granią.

Widok z Zawratu na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Po prawej ostro wystaje Krywań.

Tatry Wysokie.

Z przełęczy otwiera się widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich, a konkretniej, na Zadni Staw Polski. Na południu odznacza się masyw Krywania, od którego na lewo rozpoczynają się szczyty Tatr Wysokich. Po chwili dostrzegam w dole, pod nimi, drugi ze Stawów Polskich - seledynowy Czarny Staw Polski. Po lewej stronie Krywania widzę w dali Tatry Niskie i kilka szczytów z Tatr Zachodnich.
Obok mnie przystanęła grupa turystów wraz z kilkoma przewodnikami tatrzańskimi, którzy instruowali jak zakładać uprząż. Opcja przejścia grani z licencjonowanym przewodnikiem jest bardzo dobrym pomysłem. Przewodnicy nie tylko pozwolą na bezpieczne przejście, ale przekażą ciekawostki o górach i praktycznie poinformują o podstawach wspinaczki. Opcja ta jest bardzo dobrym pomysłem, przede wszystkim dla osób z mniejszym doświadczeniem.
Nieopodal zauważyłem leżący na ziemi kilof budowlany. Wyglądało to w tym miejscu absurdalnie. Domyśliłem się jednak po osobach, które go tu wniosły, że będzie użyty przez nich do naprawiania zamkniętego szlaku z Świnicy. Dwóch gości od kilofa nie miało ubrań stricte turystycznych. Po krótkim odpoczynku udali się z tymże kilofem na zamknięty odcinek szlaku. 

Kozie szczyty.
Szedłem tym kawałkiem Perci po raz pierwszy. Naczytałem się wcześniej o przebiegu trasy i naoglądałem zdjęć i filmów. Nic nie oddaje jednak własnoręcznego przejścia tej trasy. Określenie “własnoręczne” jest jak najbardziej na miejscu, bo ręce uczestniczą w trasie w równej mierze co nogi.

Świnica z jej charakterystycznym białym obrywem skalnym.

Po prawej Kozi Wierch. Po lewej Granaty.

Kościelec wydaje się być mały. W dole Czarny Staw i widok na Podhale.

Szlak przez Kozie szczyty od Zawratu do Koziego Wierchu jest jednokierunkowy. Trzeba o tym bezwzględnie pamiętać, bo przemieszczanie się w przeciwnym kierunku znacznie utrudniłoby ruch na tych wąskich i niebezpiecznych przejściach.
Jednokierunkowy odcinek Zawrat - Kozi Wierch można podzielić na cztery etapy;
1. Zawrat 2.159 m. n.p.m. - Mały Kozi Wierch 2.228 m. n.p.m. - Zmarzłe Czuby 2.189 m. n.p.m. - Zmarzła Przełęcz
2. Zmarzła Przełęcz - Zamarła Turnia 2.179 m. n.p.m. - Kozia Przełęcz
3. Kozia Przełęcz - Kozie Czuby 2.263 m. n.p.m. - Kozia Przełęcz Wyżnia
4. Kozia Przełęcz Wyżnia - Kozi Wierch 2.291 m. n.p.m.
Każdy z tych etapów ma swoją specyfikę i charakterystykę. Nie chcę się tutaj podawać za specjalistę i fachowca, bo nim nie jestem. O Perci napisano wiele książek przez osoby mające naprawdę potężną wiedzę o tej drodze. Niektórzy wręcz znają ją na pamięć. Spotkałem pewnego chłopaka, który szedł ze swoją dziewczyną (był to jej pierwszy raz). Chłopak dokładnie jej opowiadał co będzie na trasie. Było to fascynujące. Mając to na uwadze, opowiem tylko o moich osobistych doświadczeniach, spostrzeżeniach i wrażeniach.

Widok na Tatry Wysokie. W dole Dolina Pięciu Stawów Polskich.

Świnica. W dole Zawrat.

Kościelec wskazywał przez całą podróż różne punkty na horyzoncie. Tu wskazuje punkt przed Policą.

Są tacy, co ścigają się tu z czasówkami. Mijał mnie pewien chłopak, który przechodził przy łańcuchach właściwie nie używając rąk. Mijając mnie rzucił wyjaśnienie, że chce pokonać własny, osobisty rekord, pobijając 2,5 godziny na trasie Zawrat- Krzyżne. Muszę nadmienić, że rekord na tym odcinku należy do Filipa Babicza i wynosi 1 godzinę, 4 minuty i 23 sekundy.
Orla Perć to faktycznie najtrudniejszy szlak, jakim dane mi było iść. W niektórych miejscach, pomiędzy kamieniami, można było zauważyć zamarznięte grudki lodu. Generalnie skały były suche i szlak pod tym kątem był w miarę bezpieczny. Trudno sobie jednak wyobrazić przejście trasy w warunkach gołoledzi i śliskich półek skalnych, bez odpowiedniego sprzętu.

Tu Kościelec wskazuje na horyzoncie Babią Górę.

Dolina Pięciu Stawów Polskich.

W tle Zmarzły Staw. Dalej Czarny Staw Gąsienicowy.

Szlak wiedzie przez różne "zakamarki".

Ważnym punktem na trasie był Mały Kozi Wierch. Stamtąd dokładnie zobaczyłem wszystkie punkty odniesienia z okolicy. Wyjątkowo wygląda stamtąd Kościelec; jest on niżej położony i jego ostry wierzchołek wskazywał stamtąd na podłużny masyw Policy na horyzoncie. Pod koniec masywu Małego Koziego Szczytu wskazywał już na Babią Górę. Kościelec i horyzont gór jaki był ponad nim, stał się dla mnie miernikiem i wyznacznikiem drogi. Na wierzchołku Kościelca mogłem wyodrębnić małe, poruszające się postacie ludzkie. Świnica zasłaniała część horyzontu patrząc na zachód. Przykuwał uwagę biały obryw skalny na drodze z Zawratu na Świnicę. Patrząc na Kozi Wierch widziałem gładką powierzchnię skalną Zamarłej. Po lewej piętrzyły się Granaty. Cała panorama mieniła się znajomymi szczytami; były Rysy, Wysoka, Krywań, nawet Giewont wychylał się pomiędzy skałami. Usiadłem tam i rozkoszowałem się tym co widzę.

Zmarzła Przełęcz.

W centralnej części zdjęcia Żleb Kulczyńskiego.

Po prawej Kozi Wierch. W centralnej części zdjęcia Zamarła.

Przejście przez Zmarzłą Przełęcz zwiastowało dla mnie największą atrakcję, czyli Kozią Przełęcz. Na Zmarzłej Przełęczy stoi duży, pionowy głaz, podparty małym kamykiem, którego, gdyby się usunęło, zniszczyłoby się tą konstrukcję, a głaz pewnie runąłby w dół. Obie przełęcze łączy masyw Zamarłej - jest to potężny kawał góry, ze stromymi zboczami z każdej strony. Warto sobie tu przypomnieć wiersz z czasów szkolnych;

Julian Przyboś

Z Tatr

Pamięci taterniczki,
która zginęła na Zamarłej Turni

Słyszę:
Kamienuje tę przestrzeń niewybuchły huk skał,

To – wrzask wody obdzieranej siklawą z łożyska
i
gromobicie ciszy,

Ten świat, wzburzony przestraszonym spojrzeniem,
uciszę,
lecz –
Nie pomieszczę twojej śmierci w granitowej trumnie Tatr

To zgrzyt
czekana,
okrzesany z echa,
to tylko cały twój świat
skurczony w mojej garści na obrywie głazu!
to – gwałtownym uderzeniem serca powalony szczyt.
Na rozpacz – jakże go mało!
A groza – wygórowana!

Jak lekko
turnię zawisłą na rękach
utrzymać.
i nie paść,
gdy
w oczach przewraca się obnażona ziemia
do góry dnem krajobrazu,
niebo strącając w przepaść!

Jak cicho
w zatrzaśniętej pięści pochować Zamarłą.
(Z tomu Równanie serca)

Będąc na tym ogromnym bloku skalnym miało się wrażenie, że jest się na odciętym od wszystkiego, odrębnym kawałku Tatr. Nie wchodzi się na sam szczyt Zamarłej; szlak wiedzie po jej północnej stronie. Zejście z Zamarłej do Koziej Przełęczy to chyba najlepszy moment podróży. Schodzi się z półki skalnej po drabince. Jest ona dwuczęściowa i trzęsie się przy schodzeniu. Ktoś z schodzących stwierdził, że jakby miał klucz, to by ją dobrze dokręcił. Myśl, że mogłaby odpaść nie jest miła, bo pod spodem jest przepaść. Na dole drabinki trzeba się przetransportować na łańcuch z lewej strony, co wymaga uważnego podparcia o skałę. Niżej znajdują się kolejne łańcuchy i klamry. Klamry owe, zamocowane są już prawie na dnie przełęczy. W tym miejscu jedna turystka po prostu “zamarła”. Opanowała ją paraliżująca bezradność, wisząc niejako na łańcuchu i nie mogąc znaleźć sposobu na opuszczenie się w dół. W tym miejscu trzeba łańcuchem zsunąć się po pionowej skale, odpychając jednocześnie nogami. Stan ten trwał przez dobre dziesięć minut. Utworzyła się kolejka. Widać było, że dziewczyna zupełnie straciła pewność siebie. Nikt z góry nie mógł jej pomóc. Wreszcie ktoś z dołu wspiął się do niej i pomógł w odpowiednim stawianiu kroków. Słyszałem potem, że jej towarzyszka sugerowała, by zeszła do schroniska. Przez przełęcz prowadzi szlak żółty pomiędzy Czarnym Stawem Gąsienicowym (ten, którego przy wejściu mijałem), a Doliną Pięciu Stawów Polskich.

Postacie na Zamarłej.

Z tej perspektywy Kościelec przybiera dziwną formę.

Głaz podparty małym kamykiem na Zmarzłej Przełęczy.

Ściana Zamarłej.

Kozia Przełęcz jest bardzo wąska. Stanowczo nie jest to miejsce na odpoczynek. Trzeba iść dalej. Podejście w górę też nie należy do łatwych. Szereg łańcuchowych ułatwień sprawia, że szybko pnę się po prawie pionowej skale. Będąc na wysokości drabinki po drugiej stronie przełęczy, widzę skalę trudności. Stromizna nie ustępuje. Pnę się dalej wybierając najdogodniejsze kamienie na stopnie i kawałki wystających skał dla oparcia rąk. To ostre podejście doprowadza mnie do półki skalnej, skąd ponownie mogę rozkoszować się panoramą.

Pode mną Kozia Przełęcz.

Widok na Granaty z Koziej Przełęczy.

Drabinka z newralgicznym miejscem przejścia na łańcuch.

Zejście do Koziej Przełęczy.

Kościelec staje się ponownie miernikiem drogi. Jego szczyt wskazuje na przełęcz pomiędzy Pilskiem a Babią Górą. Sam masyw Kościelca i Zadniego Kościelca tworzy jakby karykaturalny negatyw Giewontu. Wygląda to dość zabawnie, tym bardziej, iż w tle znajduje się prawdziwy Giewont (zdjęcie).
Na Kozich Czubach panorama wydaje się być bardziej uporządkowana. Bądź co bądź jestem dość wysoko i widzę wszystko z góry. Wysokość oceniam po konfrontacji z masywem Świnicy, który jest prawie na moim poziomie. Dostrzegam stąd Kasprowy Wierch, który stoi na linii Giewontu.

Widok na Świnicę. Kościelec tworzy jakby "mały odwrócony Giewont"; nad nim prawdziwy Giewont.

Widok na schodzących do Koziej Przełęczy.

Wspinaczka po drugiej stronie Koziej Przełęczy.

Jeszcze raz Kozia Przełęcz.

Nim zacznę się wspinać na Kozi Wierch czeka mnie jeszcze jedna przełęcz - jest to Kozia Przełęcz Wyżnia. Po krótkim odpoczynku i degustacji widokami, ruszam w dół. Łańcuchy prowadzą na niewielką przełęcz. Pod nią dostrzegam dość duży lodowiec. Ponownie dość stromym urwiskiem wspinam się pod górę. Pewien chłopak na Kozim, powiedział o tym miejscu, że stracił tu pewność siebie, uświadamiając sobie pokonywane przepaście. Jest to dość męczący kawałek wspinaczki, tym bardziej że odczuwa się już trudy poprzednich wejść. Kiedy wreszcie wdrapuję się na Kozi Wierch uświadamiam sobie, że naprawdę jestem wysoko. Mój wskaźnik horyzontu - Kościelec, wskazuje już prawie na Pilsko. Wszystkie okoliczne szczyty wydają się być małe. Imponują szczegóły krajobrazu. Opowiem tu o kilku.

Kościelec wskazuje na horyzoncie prawie na Pilsko.

W tle Granaty.

Plama Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Na horyzoncie Tatry Niskie.

Patrząc na horyzont widzę po prawej stronie Pilska Skrzyczne, a po lewej stronie Babiej Góry; Czupel z Beskidu Małego. Wpatrując się w dal, zauważam ledwie zarysowaną na horyzoncie, po prawej stronie Małołączniaka, charakterystyczną sylwetkę Łysej Góry z Beskidu Śląsko - Morawskiego. Jest to 130 kilometrów odległości. Jeśli ktoś trafi tu w warunkach inwersji, niech wpatruje się w horyzont nad głową Giewontu. Tam znajduje się najdalej widziany stąd punkt; Keprnik-Śerak w Jesionikach na odległości ok. 230 kilometrów.

Kozia Przełęcz Wyżnia.

W dole brudnawy lodowczyk.

Kozia Przełęcz Wyżnia.

Kozi Szczyt na wyciągnięcie ręki - dosłownie.

W Tatrach Wysokich uwagę skupia kilka szczytów. Przede wszystkim Gerlach. Po jego lewej stronie widnieje rogata Bradavica, a dalej Mała Wysoka. Po lewej, z tyłu wystaje Sławkowski Szczyt.
W jednej grupie znajdują się też Rysy, Wysoka i Ganok.

Widok z Koziego - Od prawej; Wysoka, Rysy, Gerlach (ten duży), Bradavica, Sławkowski, Mała Wysoka. Całkiem z lewej Lodowy Szczyt.

Widok z Koziego - Granaty.

Dolina Pięciu Stawów Polskich.

Świnica i Tatry Zachodnie; widok z Koziego Szczytu.

Innym dobrze rozpoznawalnym masywem jest Lodowy Szczyt. Tatry z lewej zamyka Hawrań i Murań.
Świnica z biało-krwawiącą raną obrywu skalnego dzieli Tatry Zachodnie na dwie części; po prawej widzę Czerwone Wierchy, a po lewej leży reszta szczytów tej części Tatr. Uwagę skupia trójca dużych masywów; jest to Bystra, która nieco wystaje ponad inne szczyty. Po jej prawej pręży się Starorobociański, a pomiędzy nimi z tyłu wystaje Jakubina.
Nad Gorcami widać poszczególne wyspy Beskidu Wyspowego. Ponadto, wpatrując się w Pieniny, dostrzeżemy dobrze zarysowane Trzy Korony. Po ich lewej można rozróżnić pasmo Radziejowej.
Niezapomniany jest też widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Stawy są różnokolorowe, co warto zauważyć. Dobrze widać też samo schronisko w “piątce”, do którego kierują się nitki szlaków.

Granaty.
Granaty to jakby odrębny odcinek Perci. Z Koziego Wierchu schodzi się wpierw w kierunku Pięciu Stawów Polskich. Kiedy już człowiek myśli, że pomylił szlaki i zmierza do schroniska, czerwony szlak nagle odbija w lewo, w kierunku Granatów. Do schroniska natomiast prowadzi szlak koloru czarnego, który ma swój początek na Kozim Wierchu.
Od momentu rozejścia się szlaków, droga znów pnie się pod górę, jednocześnie wyraźnie skręca też w lewo. Po prawicy mam ciągle widok na Dolinę Pięciu Stawów Polskich, a właściwie już na Dolinę Roztoki. Dolina Roztoki jest głębsza niż Dolina Pięciu Stawów Polskich, dlatego ekspozycja wysokościowa jest też mocniejsza. Szlak dochodzi do grani dopiero na wysokości Przełęczy nad Buczynową Doliną. Przed przełęczą żegnam widok Krywania, który widokowo zlał się w jedną bryłę ze stojącą przed nim Granią Hrubego.

Pomiędzy skałami, w rynnie widać wspinających się szlakiem turystów.

Z tego schodzi się rynną w dół, Żlebem Kulczyńskiego.

Zadni Granat.

Masyw Krywania zlał się z Granią Hrubego,

Dochodząc prawie spacerem do przełęczy, wracam do orlo-perciowych klimatów. Przy Buczynowej Strażnicy przechodzę na stronę Doliny Gąsienicowej. Przede mną otwiera się swoista rynna w dół - Żleb Kulczyńskiego. To nim biegnie dalej szlak. Po ostrym zejściu, ponownie czeka mnie wspinaczka aż pod Zadnią Sieczkową Przełęcz. Nie zauważyłem miejsca odejścia szlaku czarnego na lewo. Gdzieś tam musiał być. Bruzda którą trzeba było się wspiąć wyglądała imponująco. Łańcuchy pomagają tam w wspinaczce. Patrząc z tej strony uświadamiam sobie przewyższenie i skalę przepaści na Kozich szczytach. Kościelec stąd wskazuje swym wierzchołkiem na Czerwone Wierchy.

Pośredni Granat.

Pode mną Dolina Roztoki. Widok na schronisko w "piątce".

Kościelec wskazuje na Czerwone Wierchy.

Kozie Wierchy.

Podziwiając zmieniające się krajobrazy dochodzę do pierwszego Granatu. Jest to Zadni Granat. Z jego szczytu doskonale widać dwa pozostałe, czyli Pośredni Granat i Skrajny Granat. Na każdym z nich stoją małe postacie ludzkie. Na tym odcinku turyści mogą chodzić dwukierunkowo, dlatego od czasu do czasu trzeba się nieco odsunąć, by zrobić miejsce osobie nadchodzącej z naprzeciwka.
Na Pośrednim Granacie czuję zmęczenie. Mój miernik krajobrazu - Kościelec, wskazuje w tym miejscu Ornak. Z Pośredniego zauważam, patrząc w dół, ciekawy cień Świnicy na Czarnym Stawie. Tworzy ona na tafli jeziora jakby ryjek z uchem i pyskiem. Teraz mam dowód na pochodzenie nazwy Świnica, która faktycznie pochodzi od tego zjawiska.

W tle Kozie Wierchy.

Skrajny Granat.

Świnica i Kościelec widziane w popołudniowym swietle.

Dobre miejsce na piknik.

Przed Skrajnym Granatem doświadczam ciekawego zdarzenia. Szlak urywa się niespodziewanie. Po lewej i prawej mam przepaść, a pod nogami głęboki uskok. Nad szczeliną wisi łańcuch. Przystanąłem z zaskoczenia i przez dłuższy moment nie wiedziałem jak tą przeszkodę pokonać. Należy po prostu zrobić dłuższy i stanowczy krok. Tak też po chwili zrobiłem, jednak przystanąłem po drugiej stronie, patrząc jak inni pokonują tą zasadzkę i czy też wykazują zaskoczenie. Idący za mną robili skok, trzymając się łańcucha.

Trzeci odcinek Orlej Perci do przełęczy Krzyżne - Widok z Skrajnego Granatu.

Wszędzie przepaść. Trzeba skoczyć...

Cień Świnicy na tafli jeziora to faktycznie ryjek świni - stąd nazwa.

Skrajny Granat.

Skrajny Granat to odpoczynek przed zejściem. Kościelec wskazywał tam Grań Rohaczy w Tatrach Zachodnich. Jeszcze raz upajam się wyjątkowo czystymi panoramami. Od momentu wejścia na Zawrat minęło niecałe 5 godzin. Nawet nie myślałem, że aż tyle czasu zajmie mi ten specyficzny spacer. Było warto. Było bosko.

Powrót.
Siedząc na szczycie często tak mam, że nie chce mi się schodzić. Widok tylu znajomych gór i zakamarków górskich każe mi siedzieć i podziwiać. Osiąga się w tym momencie jakiś rodzaj katharsis, wiecznego upojenia, ponadczasowej ekstazy.

Zdjęcie z żółtego szlaku zejściowego.

Droga powrotna do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

Po drodze mijam ciekawe skały.

Tu też jest stromo.

Policzyłem czas zejścia i wyszło mi, że siedząc tu dłużej mogę zastać zmierzch w górach. Dlatego pozbierałem się i ruszyłem do Doliny Gąsienicowej szlakiem żółtym w dół. Zabrałem z sobą w góry 2,5 litra wody. Końcówkę płynów dopiłem na ostatnim Granacie i schodząc poczułem ich brak. Liczyłem na jakiś strumyk, czy też źródełko, ale czegoś takiego aż do samego Czarnego Stawu nie spotkałem. Tam musiałem zaczerpnąć wody prosto ze stawu. Oświadczam, że nic mi po niej nie było. Można pić.
Schodząc do Czarnego Stawu napotkałem wyjątkowe zjawisko. Na łańcuchach, które można było ominąć zsuwając się lewą stroną, utknęła specyficzna para. Uwagę zwróciła głównie ona. Dziewczyna trzymała w jednej ręce TOREBKĘ, normalną kobiecą TOREBKĘ. Drugim elementem, który mnie zadziwił, były jej idealnie krystalicznie białe, markowe adidasy. Dziewczyna jedną ręką próbowała pokonać zejście z łańcuchem, uważając jednocześnie by się nie pobrudzić. Kiedy ich wyprzedzałem usłyszałem od dziewczyny “co ja tu robię?” - oprócz pozdrowienia, nic dodać, nic ująć. Nie! Nie byłem na tyle jeszcze zmęczony, by stwierdzić że była to fatamorgana:)

Droga na Boczań, Skupniów Upłaz.

Bohaterzy dnia w popołudniowym świetle.

Od Czarnego Stawu dołączyłem się do rzeki ludzi powracających na parkingi i do domów. Dziś wyjątkowo dużo ludzi odwiedziło góry. Na wysokości schroniska Murowaniec odwróciłem się ostatni raz i pożegnałem znajome góry. Robię tak od niedawna. Jakaś świadomość każe mi żegnać się na wypadek gdybym tu nie wrócił. Kiedy jednak powracam, witam góry z tym większą radością.
Powróciłem Doliną Jaworzynki i na parkingu byłem jeszcze przed zachodem słońca.

RAJ.
Wychowywany w tradycji katolickiej zawsze stawiałem sobie pytanie; jak wygląda raj? Mój dziadek zawsze żartował, że on chce po śmierci do piekła, bo w raju się tylko modlą i śpiewają w chórach. W piekle natomiast trwa nieprzerwana zabawa i jest pełno ciekawych ludzi…
Żarty na bok. Stawiamy poważne, filozoficzne pytania. Jeśli miałbyś/miałabyś opisać Twój prywatny raj, to jakby on wyglądał?
Jest to ważne pytanie, tym bardziej, kiedy potrafi się sformułować odpowiedź. Odpowiedz ta wiele o nas mówi. W moim przypadku chciałbym dostać się do raju, w którym ciągle chodzi się po graniach podobnych do Orlej Perci. Koniecznie musi być piękna pogoda, dużo przyjaznych ludzi na trasie i powrót na noc do domu, do osób które kocham. Chodząc po grani muszę się nią też zmęczyć, bo dodaje to uroku i prawdziwości. W moim raju nie mogę być bezcielesny, bo właśnie ta cielesność daje frajdę na szlaku. Muszę czuć prawdziwy głód i pragnienie, bo nie ma nic cudowniejszego jak kanapka i ciepła herbata z termosu w okolicznościach odpoczynku na grani.
Czy ja tak przypadkiem nie opisuję przeżytych dziś zdarzeń?
Mój osobisty i prywatny raj miał miejsce naprawdę! Czy nie jest tak, że prawdziwy raj czeka na nas gdzieś na ziemi? Czy nie jest tak, by być w raju, trzeba tylko poznać siebie i trochę natrudzić się, dążąc do okoliczności z naszych wizji i marzeń?
Wikingowie wyobrażali sobie raj (Valhalla) jako nieustanny stan wiecznych pojedynków i biesiadowania. Dla pierwotnych Słowian raj to kraina w zaświatach, w której panuje wieczna szczęśliwość. Miejsce to znajduje się w koronie drzewa życia, gdzie po śmierci udają się dusze ludzkie. Stamtąd też dusze zostają z powrotem przeniesione na ziemię przez ptaki (bociany i lelki wiosną i latem, a kruki zimą i jesienią). Dusze znajdują łona kobiet, by rozpocząć cielesne życie na ziemi. Do tego raju odlatują jesienią ptaki i właśnie stamtąd przychodzi wiosna.
U niektórych północnoamerykańskich Indian raj kojarzy się z krainą wiecznych łowów. W Chinach wierzono, że raj znajduje się w górach Kunlun lub na mitycznej wyspie Penglai.
Muzułmański raj to Dżanna i jest kojarzony, jak w religiach chrześcijańskich i judaizmie, z bliskością Boga. Dostać się tam można spełniwszy trzy warunki; wiarę w Boga, modlitwę i dobre czyny. Dla Katolika raj to pełnia szczęścia i miłości w bezpośredniej bliskości Boga po śmierci. Można się tam dostać aktem wolnej woli każdego człowieka, poprzez nawrócenie. W Buddyzmie raj kojarzony jest z nirwaną, czyli brakiem cierpienia. W raju tym można się znaleźć gromadząc karmicznie pozytywne uczynki.
Podsumujmy. Raj istnieje naprawdę. Istnieją tylko różnice w jego interpretacji. Ludzie dzielą się na tych, którzy wierzą, że raj jest osiągalny na ziemi i tych, którzy wierzą, że raj jest tylko domeną boską. Raj jest sprawą drażliwą, bo wiąże się z kwestią wiary. Pojęcie raju odsłania nasz osobisty światopogląd nieczęsto o charakterze religijnym.
Dla mnie osobiście raj jest całkowicie ziemski. Nie wiem jak mógłby wyglądać raj, którego nie znam i którego nie mogę sobie wyobrazić z uwagi na brak doświadczeń. Czyli, albo wierzymy w obietnicę raju, którego istoty nie potrafimy zdefiniować w kategoriach ziemskich, albo pozostajemy na dążeniu do stworzenia własnego, osobistego raju na ziemi. RAJ TO STAN UMYSŁU.
Sarum Keraj; 18 wrzesień 2020


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TATRY - ZABAWA W KORONY