środa, 14 października 2020

SKOPIEC /GÓRY KACZAWSKIE/, czyli TRADYCYJNIE NAJWYŻSZY SZCZYT TYCH GÓR.

SKOPIEC (718,6 m. n.p.m.) to najwyższe wzniesienie Gór Kaczawskich, które wchodzi do KORONY GÓR POLSKI. Jednak faktycznie najwyższym szczytem, według ostatnich pomiarów, jest sąsiednia FOLWARCZNA (722,9 m. n.p.m.). Tradycyjnie ciągle wchodzi się jednak na Skopiec, by dopełnić listę z koroną gór. Opowiem też o Mysłowie, Radzimowicach, Wojcieszowie i Radomierzu. Te miejscowości tzw. Ziem Odzyskanych to doskonałe tło do filozoficznych rozważań właśnie na temat TRADYCJI.

Dystans – 25,2 km
Suma roczna na 2020 r. - 583,2 km. (do planu tysiąca km./rok brakuje 416,8 km.)
Przewyższenie – 707 m.
Najwyższy punkt – Folwarczna 722,8 m n.p.m.
Cała wycieczka zapisana jest w TrekPlannerze na portalu Planeta Gór na moim profilu. Poniżej screen.

Mysłów - Radzimowice.
Samochód zaparkowałem w miejscu szumnie nazwanym parkingiem, przy drodze krajowej nr 3, na wysokości wsi Mysłów. Jest to utwardzona łupkiem zatoczka przy głównej drodze. Nikt tam nie stał, a dalej rósł zaśmiecony las. Trochę strach było zostawić tam samochód, ale ufny w dobre intencje ludzkie, zrobiłem to.
Z głównej drogi Wrocław - Jelenia Góra skręca się drogą prowadzącą w dół, do Mysłowa. Tam też biegnie żółty szlak. Dół to niestety dobre określenie. Wybaczcie drodzy mieszkańcy, ale wieś wywarła na nas przygnębiające wrażenie. Pełno poniemieckich, niewyremontowanych budynków, które swoją świetność mają już dawno za sobą. Niektóre zagrody wyglądają jakby dopiero co odeszli stąd pierwotni, niemieccy gospodarze.

Mysłów w dole. Z prawej wieża miejscowego kościoła.

Mysłów posiada stary kościół p.w. św. Jana Chrzciciela wzniesiony w XIV wieku i przebudowany w stylu barokowym w XVII w. Kościół swą dostojną, białą bryłą, nie tylko odróżnia się od reszty domostw, ale wyraźnie góruje nad nimi. Bardzo dobrze widać go drogi Wrocław-Jelenia Góra. W kościele znajduje się ołtarz z 1616 roku. wykonany przez rzeźbiarza Kowera. Czułość i pieczołowitość związana z niewątpliwie ważnym zabytkiem jakim jest ten kościół, kontrastuje z widocznymi gołym okiem zaniedbaniami we wsi. W Mysłowie znajduje się też pałac, a właściwie zdewastowany budynek pałacu z około 1700 roku. Obecnie stanowi on własność Gminy Bolków i stoi opuszczony.
Opuszczamy “smutny” Mysłów, pnąc się pod górę żółtym szlakiem w kierunku Radzimowic. Po pokonaniu pewnej różnicy wzniesień, wychodzimy z doliny na oświetloną porannym słońcem przestrzeń. Mijamy Księży Kamień; jest to mała zarośnięta drzewami skałka, dodatkowo ogrodzona elektrycznym pasterzem, wyznaczającym pole żerowania dla owiec.

W tle Karkonosze z przepływającymi ponad nimi chmurami.

Pomimo wszystko Radzimowice robią pozytywne wrażenie.

Widok w kierunku Skopca. Na pierwszym planie, po lewej, góra Miłek.

Patrząc w kierunku Wojcieszowa, widzimy kamieniołom “wżarty” w górę masywu, gdzie znajduje się Skopiec. Po lewej stronie widać nawet radiowy maszt nadawczy na Barańcu (wręcz kilkadziesiąt metrów od Skopca). Na pierwszym planie rzuca się jednak w oczy Miłek, góra Miłek. Nad tym wszystkim, na nieboskłonie, widać jeszcze księżyc w pełni. Niskie słońce pozwala bawić się cieniami.
Radzimowice, choć jest tam wiele poniemieckich budynków wymagających remontu, robią zupełnie odmienne wrażenie niż Mysłów. W centrum znajduje się mini-ryneczek, a wokół stoją dobrze wpasowane, zadbane domy. Uwagę skupia reklamująca się tu Szklana Manufaktura.

W Radzimowicach.

Stylowe budynki w Radzimowicach tworzą klimat tego miejsca.

Radzimowice to dziwna miejscowość, która zawsze skupiała uwagę rządzących. Dziś liczy 7 mieszkańców, ale kiedyś, w średniowieczu posiadała prawa miejskie. Miejscowość nosiła wtedy nazwę Starej Góry (Altenberg) i była jednym z najważniejszych lokalnych centrów ówczesnego górnictwa. Wydobywano tu nie tylko skały (które od nazwy wsi noszą nazwę łupków radzimowickich) ale i inne minerały. Łupki owe poprzecinane są licznymi żyłkami zawierającymi miedź, ołów srebro i arsen. To te minerały były celem rozwijającego się tu górnictwa. Nawet po wojnie miejscowość zwróciła uwagę Związku Radzieckiego, którego specjaliści szukali tu rud uranu, wcześniej penetrując liczne kopalnie i sztolnie, w celu znalezienia ukrytych przez hitlerowców skarbów. Skarbów, jak też uranu nie znaleziono… chyba.
Przy ryneczku stoi piękna willa, na posesji której powiewa dumnie flaga z krzyżem maltańskim. Żartujemy, że i obecna władza (poprzez przynależność ministra Szumowskiego do Zakonu Maltańskiego) interesuje się tym miejscem.

Miejsce widokowe w Radzimowicach.

Miejsce to robi wyjątkowe wrażenie.

Doskonale widać masyw Skopca i Miłka. W dole Wojcieszów.

Góry pod biało-czerwoną.

Na łące, niedaleko zabudowań, stoi wysoki maszt z naszą biało czerwoną flagą. Pod nim stoi ławeczka, a niedaleko od flagi rozbito namioty. Słup stoi w super-widokowym miejscu. Widać stamtąd całą okolicę i większość pasma Karkonoszy. Dzisiejszy ponadnormatywny wiatr (halny w Tatrach) przedmuchuje chmury nad Karkonoszami. Widzimy jak po prawej stronie Śnieżki wsuwa się z Czech nad Polskę znaczny, biały obłok, głaszcząc po drodze grzbiet górski.

Górniczą przeszłość dokumentuje ścieżka edukacyjna.

Arnold bez zabezpieczenia... wejście do szybu Arnold.

Opis najgłębszego szybu w okolicy.

Liczne tu wejścia do szybów górniczych świadczą o bogatej historii tego miejsca. Znajdowano tu też złoto i srebro, ale najwięcej wydobyto miedzi i pirytów. Schodząc nadal szlakiem żółtym w kierunku Wojcieszowa mijamy wejście do szybu Arnold. Trochę dziwi brak zabezpieczeń w wejściu, tym bardziej że szyb jest głęboki na ponad 100 metrów. Przeglądając później zdjęcia z wyprawy, zobaczyłem w czarnej otchłani szybu jakby oczy. Czyżby nietoperz, albo...?

Wojcieszów.
Z Radzimowic schodzimy szlakiem żółtym w kierunku Wojcieszowa. Droga do Wojcieszowa (ul. Górnicza) obfituje w szereg miejsc widokowych. W pewnym miejscu maszt radiowy umiejscawiający Skopiec, widzimy dokładnie nad wyrobiskiem kamieniołomu (chyba tzw Zerówką).

Nad kamieniołomem widać maszt radiowy na Barańcu, obok Skopca.

Droga do Wojcieszowa obfituje w ładne widoki.

Wojcieszów wita nas basenem, który mijamy z lewej strony i nowoczesnymi budynkami osiedla mieszkaniowego po prawej. Zbliżywszy się do drogi głównej, odkrywamy jednak stare budownictwo. Najciekawszym kompleksem budynków na naszej trasie jest pałac Bergmannów. Sama imponująca, monumentalna bryła pałacu jest ogrodzona i zamknięta na cztery spusty. Obecnie jest to własność prywatna, a właściciel ma proces karny za niszczenie zabytków. Pałac jest niedostępny (a właściwie zabity dechami), a stan opuszczenia potwierdzają rosnące na dachu drzewa. Zagospodarowano jedynie budynki gospodarcze wokół pałacu, które dziś mieszczą punkty handlowe i prywatne mieszkania. Od grzybiarzy dowiedzieliśmy się, że niedawno odrestaurowany cmentarz rodziny Bergmann, leżący z tyłu pałacu, na zboczu góry Miłek, długo był rozkopany i podziurawiony jamami nielegalnych poszukiwaczy skarbów. Patrząc na gmach pałacu nie da się uniknąć pewnego rodzaju smutku i zadumy nad tym, co zostało z tamtych czasów.

Opuszczony gmach pałacu Bergmannów w Wojcieszowie.

Wojcieszów posiada wiele pięknych budynków. Dobrze, że w większości są zaadaptowane pod różne funkcje, bo wyglądałyby podobnie jak sam pałac. Nawet policja jest tu w starym, odświeżonym budynku, co nadaje tym budowlom nowego sensu. Na wikipedii czytam, że Wojcieszów posiada 3 kościoły, ruiny zamku, 5 pałaców, zakład wapienniczy i dwie zamknięte stacje kolejowe. Tyle bogactwa kulturowego świadczy o tym, że miasto kiedyś nie należało do biednych. Z ciekawostek Wojcieszowa, trzeba dodać, że znajduje się tu zachowana w dobrym stanie średniowieczna szubienica (obiekt murowany z XIV wieku).

W Wojcieszowie spotykamy ładne, stare budynki.

Wojcieszów. Urocze świadectwo komunistycznej przeszłości.

Mieszka tu 3.650 mieszkańców i jest tłem dzieciństwa urodzonych tu Maćka Maleńczuka i Krystyny Pawłowicz; ciekawy kontrast.
Wojcieszów nie uniknął jednak pewnego rysu prowincji. Pusta gablota MZKS ORZEŁ świadczy o charakterystycznym rysie miejscowości wychodzących z etosu świata postkomunistycznego. Jednak Wojcieszów jako miasto wypada dość pozytywnie. Wyremontowane drogi i chodniki, miłe dla oka zagospodarowanie terenu świadczy o dobrym gospodarzu, który stara się łączyć elementy rzeczywistości poniemieckiej, pokomunistycznej i świata obecnej, współczesnej Polski.
Trzymamy się nadal szlaku żółtego, który ulicami Wojcieszowa wyprowadza nas na drogę w kierunku samego Skopca. Przejście pod wiaduktem, a potem “oszroniona” białym prochem skalnym droga asfaltowa wiedzie nas do rozwidlenia, gdzie asfalt skręca do eksploatowanego obecnie kamieniołomu. My trzymamy się szlaku, który skręca w prawo, na leśną drogę.

FOLWARCZNA - SKOPIEC
Z Wojcieszowa prostą, asfaltową drogą udajemy się w kierunku podstawowego celu naszej podróży, czyli na Skopiec. Szlak pokonuje się całkiem przyjemnie. Do celu prowadzi szeroka, leśna droga, która okrąża sam Skopiec, kierując się na przełęcz pomiędzy nim a Folwarczną (Maślak). Przełęcz nosi nazwę od miejscowości znajdującej się niedaleko - Przełęcz Komarnicka (662 m. n.p.m.).

Widok z Przełęczy Komarnickiej na Baraniec.

Widok na Okole z szlaku do Przełęczy Komarnickiej.

Nim tam dojdziemy, po prawej stronie, możemy podziwiać panoramę w kierunku góry Okole. Na samą Przełęcz Komarnicką wychodzimy z lasu, mając przed sobą imponującą panoramę Karkonoszy. Otwiera się przed nami pusta przestrzeń łąk i pól poniżej. Aby zdobyć prawdziwie najwyższy szczyt Gór Kaczawskich - Folwarczną (722,9 m. n.p.m.) kręcimy na pierwszej granicy łąki z lasem, na prawo, czyli w przeciwnym kierunku niż na Skopiec. Idziemy chwilę dróżką, mając po lewej łąkę, aby potem wejść na dobre do lasu. Leśna ścieżka prowadzi nas na sam szczyt. W miejscu umieszczenia tabliczek (są dwie z różnymi wysokościami - zdjęcia) obiektywnie rzecz biorąc nie jest najwyżej, jednak powiedzmy, że się niepotrzebnie czepiam. Nie ma stamtąd widoków, gdyż wierzchołek jest cały zalesiony. Mam wrażenie, że miejscowe PTTK (Legnica) forsuje na firmowanych przez siebie tabliczkach, stare wartości wysokości gór (720m. n.p.m.).

Widok z Przełęczy Komarnickiej.

Folwarczna - pomiar prawie właściwy.

Folwarczna - pomiar według PTTK Legnica.

Górę Folwarczną nazywa się nieraz Maślakiem, jednak w moim mniemaniu nazwa Maślak odnosi się do jego niższego, zachodniego wzniesienia. Prymat najwyższej góry Gór Kaczawskich, Folwarczna uzyskała po ostatnich pomiarach, przeprowadzonych w listopadzie 2017 roku. W tychże pomiarach Skopiec został “wymierzony” na 718,6 m. n.p.m. i tym samym spadł na trzecią pozycję w rankingu, dając się nawet wyprzedzić sąsiedniemu Barańcowi (szczyt od wieży nadawczej lokalnego Muzycznego Radia 105,8 MHz) - 720,3 m. n.p.m.

Na szczycie musi być kolorowo.

Instalacja z butami stoi na tle Karkonoszy.

Przełęcz Komarnicka - widok w kierunku Folwarcznej.

Po zdobyciu Folwarcznej udaliśmy się z powrotem na Przełęcz Komarnicką, gdzie w niższej jej części znajduje się rzeźba wykonana z drzewa czereśniowego “Into the blue” Magdaleny Osak z 2013 r. z zawieszonymi na niej różnymi butami. Instalacja robi wrażenie. Pierwotnie myślałem, że jest to hołd dla Korony Gór Polski, jako wotum z własnych butów po zdobyciu ostatniego szczytu:) Sam przymierzałem się do zostawienia tam moich starych butów.

Polanka pomiędzy Barańcem a Skopcem.

Tablica na Skopcu.

Wierzchołek Skopca nie obfituje w widoki.

Trasa na Skopiec nie jest wymagająca. Idzie się lasem w kierunku Barańca (na który warto też wejść). Przed Barańcem szlak skręca w lewo. Dochodzimy do małej, uroczej polanki, znajdującej się pomiędzy tymi dwoma szczytami. Dalej idzie się nieoznakowaną ścieżką na sam szczyt. Oprócz słupa z nazwą szczytu nie ma żadnych fanfarów. Miejscowe PTTK oczywiście firmuje stare dane wysokościowe. 
200 metrów od szczytu Skopca znajduje się punkt widokowy.

Niedaleko (200 metrów) jest miejsce widokowe dla koneserów; punkt widokowy w kierunku Wojcieszowa. Żeby odpocząć i coś przekąsić warto powrócić na polankę pomiędzy Barańcem a Skopcem. Można się tam zaszyć wśród wysokich traw. My odpoczęliśmy przy dużym drzewie na rozstaju; drzewo na wietrze, pomimo ogromnych gabarytów, chwiało się i pracowało u podstaw, co odczuwałem oparty o pień plecami. 

Szlak na Radomierz.
Na rozległej polanie pomiędzy Barańcem a Skopcem siedziały w wysokiej trawie dwie młode turystki. Jedna z nich grała na gitarze, a druga w jakiejś aureoli wewnętrznego szczęścia, fotografowała wszystko wokół. Miło było zobaczyć uosobienie radości.
Szlak sprzyja takiej wewnętrznej radości. Aż do Radomierza podążamy niebieskim oznakowaniem szlaku. Podąża się pomiędzy łąkami, z których rozpościerają się widoki na okoliczne, bliższe i dalsze góry. Pierwszym widokiem jaki wrył mi się w pamięć, był Połom, a właściwie to, co z niego zostało po intensywnej obróbce z każdej strony. Kosztem tej góry rozrasta się tu potężny kamieniołom. Skała musi być wyjątkowej jakości. Świadczy o tym fakt, że podobno cały pałac królewski w Dreźnie został zbudowany z materiałów właśnie z okolicznych kamieniołomów. 
Widok z szlaku. W tle Trójgarb, Chełmiec i Ślęża.

Widok z szlaku. Ciekawie wygląda stąd bryła góry Połom.

Idziemy urokliwymi łąkami, prowadzeni szlakiem niebieskim. Na mapach przebiega on nieco inaczej i chyba został przeniesiony z uwagi na rozrastające się tereny górnicze. W oddali poznaję charakterystyczną sylwetkę Trójgarbu i Chełmca. Po lewej ich stronie majaczy w oddali niewyraźny zarys Ślęży. Trasa skręca i wiedzie w dół, tak że przez długi czas mamy przed sobą Karkonosze. Widok rozciąga się daleko, aż po Góry Izerskie z prawej strony, a z lewej widok ograniczają Rudawy Janowickie. Po prawej, w dole, rozróżniamy zabudowania Jeleniej Góry. Cała kotlina prezentuje się stąd wyśmienicie.
Widok na Kotlinę Jeleniogórską.

W dole Sokolik. W tle Karkonosze.

Szkółka jeździecka w otoczeniu gór.

Mijamy stadninę koni. Ktoś samochodem zaparkował przy drodze, a inny ktoś zostawił mu karteczkę z informacją z trzema wykrzyknikami, że tu nie ma parkingu. Cóż. Miejsca jest dużo, ale porządek musi być. Spotykamy grupę jeźdźców na koniach, głównie młodych dziewczyn. Stajemy na drodze, by przepuścić konnych, przeprawiających się tu na drugą stronę szosy. Teren staje się bardziej zamieszkały. Idziemy po szosie w dół i mijamy wiele nowych domów z szerokimi oknami na południe, z widokiem na Karkonosze. Dużo się tutaj buduje. 
Szlak zamienia się w wąską szosę z szerokimi panoramami na okolicę. Uświadamiam sobie, że jest to część międzynarodowego szlaku E3. Pięknie prezentują się z tej perspektywy drogi Sokolik i Krzyżna Góra, które wydatnie odróżniają się na tle innych wzniesień.
Często mijają nas rowerzyści. Niektórzy przystają, by zbierać lecznicze owoce rosnącego na poboczach głogu.

Zbliżając się do Radomierza.

Trasa jest bardzo długa, na tyle długa, że może zmęczyć. Kiedy słyszymy coraz intensywniejszy pogłos przejeżdżających samochodów, wiemy, że jesteśmy blisko krajowej 3 Wrocław - Jelenia Góra. Przechodzimy przez nią w miejscowości Radomierz. Przy wieży obserwacyjnej, powstałej z starej świątyni protestanckiej, planujemy postój z posiłkiem. Jednak plany nasze niweczy kłódka. Wieża wraz z otoczeniem jest czynna w miesiące wakacyjne, a dziś pomimo soboty jest zamknięta. Nie można się dostać nawet do okalającego wieżę parku. Smutne. Posiłek zjadamy na przystanku autobusowym. Pomimo, że jest tu czysto i schludnie, za kłódkę nie darzymy tej miejscowości sympatią.

Mieszkaniec Radomierza koniecznie chce zwrócić na siebie uwagę.

Radomierz to wieś łańcuchowa, czyli zabudowania ciągną się wzdłuż drogi. Szosa ta wiedzie równolegle do ruchliwej drogi krajowej nr 3. Podążamy nią ciągle w górę, aż do Przełęczy Radomierskiej. Mijamy zabudowania wiejskie. Mieszka tu niecałe 500 ludzi. Obszczekują nas psy, a koty robią wszystko, by skupić nasze zainteresowanie. Pozwalam sobie na uwagę w stosunku do obszczekującego nas psa na bardzo krótkim łańcuchu, że Kaczyński go wkrótce uwolni, wprowadzając piątkę dla zwierząt. Nie wiem jak przyjął tą kąśliwą uwagę właściciel psa, siedzący obok.

Powrót przez Kaczorów.
Na Przełęczy Radomierskiej zdecydowaliśmy, że nie idziemy dalej szlakiem czarnym. Moją dzielną współtowarzyszkę niestety zatrzymał powracający ból w kolanach. Postanowiliśmy zejść wzdłuż drogi krajowej nr 3 do Kaczorowa i potem dalej, na nasz parking. W pierwotnych planach miałem jeszcze Różankę i dojście do parkingu szlakami.
Droga nie jest miła. Huk samochodowy i spaliny sprawiły, że prysła część uroku zwiedzanych wcześniej gór. Dobrze, że od prawie samej góry, wiedzie wzdłuż drogi chodnik dla pieszych. Kaczorów to mała miejscowość. Zdążyłem spostrzec w niej rozległy, stary budynek, pewnie pałacowy, który okazał się być szkołą.

Widok w kierunku Skopca z okolic Kaczorowa.

Mieszka tu około 720 ludzi. Ludzie owi mają przyjemność mieszkać w pobliżu ciekawych zabytków. Jest tam kościół p.w. św. Mikołaja z 1311 roku i pałac - szkoła z 1561 roku. Zmęczenie jednak uniemożliwiło nam poznanie tych miejsc. Przed wojną było tam 7 zajazdów i hoteli i 15 kwater mieszkalnych. Taki punkt zakwaterowania dla podróżnych. My mijaliśmy jeden, ogrodzony płotem, z wizerunkiem dwuznacznie roznegliżowanej kobiety.
Moja dzielna towarzyszka pozostała w centrum Kaczorowa na ławce, a ja marszobiegiem podążyłem do samochodu. Po drodze zarejestrowałem jeszcze widok na masyw Skopca ze sterczącą wieżą na Barańcu.

TRADYCJA.
Skąd ta siła w tradycji? Dlaczego tradycja pokonuje niekiedy logikę? Kiedy ustalono listę szczytów wchodzących w skład Korony Gór Polski, nie przypuszczano, że wiele gór zostanie zdeklasowanych poprzez nowe, dokładniejsze pomiary. Zdobywanie gór z listy stało się TRADYCJĄ. Dziś nikt nie myśli, by w liście Korony Gór Polski zrobić jakiekolwiek zmiany. Ludzie przywiązują się do tradycji, przeciw niekiedy racjonalnym i logicznym argumentom. Podejrzewam, że za kilkadziesiąt lat turyści pragnący zdobyć koronę, nadal będą wchodzić na Skopiec, a nie na Folwarczną.
Tradycje mają niekiedy dziwaczną, a nawet wręcz komercyjną postać. W Hiszpanii w mieście Buńol powstała bardzo “medialna” nowa tradycja. Co roku, po zbiorach pomidorów, następuje dziwna bitwa. “La Tomatina” to bitwa na pomidory. Ludzie dla frajdy obrzucają się nimi wzajemnie. By tłuc się pomidorami, przyjeżdżają tu coraz większe tłumy turystów. W Finlandii coraz bardziej popularny staje się festiwal, na którym ma miejsce konkurs w noszeniu żon. Pary uczestniczące w zawodach muszą przejść tor przeszkód w sposób, polegający na tym, by mąż pokonał przeszkody z małżonką przewieszoną przez ramię.
Niektóre tradycje trwają bardzo długo i niekiedy wywodzą się wprost z religii. Nepalczycy świętują tradycyjny nowy rok w kwietniu. Mają obecnie 2073 rok. Nie wspominam już o roku chińskim, który zawiera w sobie jakąś hipnotyczną cykliczność, a zaczyna się w okolicach lutego i jest przez Chińczyków hucznie fetowany. Ich tradycja jest dla nas Europejczyków zupełnie obca, a nawet egzotyczna.
My również kultywujemy tradycje. Trudno byłoby wyobrazić sobie Święta Bożego Narodzenia bez choinki, uroczystej kolacji z tradycyjnymi daniami i przede wszystkim bez prezentów.
Czym jest tradycja? Oto encyklopedyczna definicja (PWN); “Tradycja [łac. traditio ‘wręczenie’, ‘oddanie’], przekazywane z pokolenia na pokolenie treści kulturowe (obyczaje, poglądy, wierzenia, sposoby myślenia i zachowania, normy postępowania itp.) wyróżnione przez daną zbiorowość, na podstawie określonej hierarchii wartości, z całokształtu dziedzictwa kulturowego jako społecznie doniosłe dla teraźniejszości i przyszłości; także proces przekazywania tych treści kulturowych, dokonujący się w danej zbiorowości.”
Zatem tradycja wiąże się z wartościami, które podziela jakaś grupa ludzi. Wartości owe są na tyle ważne, że tworzy się potrzeba przekazywania ich w formie jakichś konkretnych zachowań i działań cyklicznych i międzypokoleniowych.
Co się dzieje, gdy kogoś “wyrwiemy” z własnej tradycji i wsadzimy w nową rzeczywistość? Taki eksperyment jest często dokonywany, np. przy małżeństwach, kiedy para ludzi z różnych środowisk określa kompozycję tradycji, którym będzie w przyszłości wierna. Ciekawym przykładem zbiorowej operacji na rodzimych tradycjach, był między innymi Wojcieszów, Mysłów, Radzimowice i inne miejscowości tzw. Ziem Odzyskanych. Wysiedlono tradycyjnych mieszkańców tych miejscowości i oddano je nowym gospodarzom, których również wyrwano z ich własnej, miejscowej tradycji. Zazwyczaj próbowano na tych ziemiach odrodzić własną tradycję na nowym gruncie. Byli też tacy, co tworzyli zupełnie nową tradycję. Jak widać po domostwach 75 lat później, niektórym z nich nie wyszło to na dobre. Ofiarami tego procesu były też budynki i inne miejsca świadczące o starym porządku, czyli starej, niemieckiej kulturze. W Sudetach spotykamy często ruiny domostw, pałaców lub budowli, których nowa tradycja nie obejmowała i skazała na zapomnienie. Ubolewamy nad nimi, bo widzimy z jaką pieczołowitością i czułością podchodzono niegdyś do tych materialnych świadectw kultury i tradycji, w opozycji do dzisiejszego opuszczenia i zaniedbania.
Zastanówmy się, sami przed sobą, co dla nas oznacza tradycja? Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle ważna w definiowaniu własnej auto-rzeczywistości, gdyż odpowiedź ta niesie za sobą ukłon w stronę konkretnych wartości. Tradycja zawsze jest tworem żywym i niekoniecznie musi wynikać z logiki. Tradycja jest raczej kwestią przynależności w kultywowaniu wartości, niż logiki i racjonalnego myślenia. Jako filozof, osobiście ubolewam nad sytuacjami, w których tradycja wygrywa z logiką.
Sarum Keraj; 03 październik 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TATRY - ZABAWA W KORONY