niedziela, 7 lutego 2021

BABIA GÓRA ZIMĄ /01.02.2021/ czyli SUROWA KRÓLOWA.


BABIA GÓRA zwana DIABLAKIEM jest najwyższym wierzchołkiem Beskidu Żywieckiego i całego Beskidu. BABIA GÓRA wznosi się wydatnie ponad okoliczne góry. Drugi masyw co do wysokości w okolicy to Pilsko; góra ta jest już jednak o około 200 metrów niższa od Babiej. BABIA GÓRA jawi mi się zawsze jako kuzynka ŚNIEŻKI. Jest ona równie wyniosła, surowa, kapryśna i w pewien sposób, co do charakteru podobna. Jednym słowem BABIA GÓRA jest pod każdym kątem wyjątkowa.

Dystans – 17,4 km
Data trasy - 01.02.2021
Przewyższenie – 1.112 m.
Najwyższy punkt – Babia Góra 1.725 m n.p.m.
Poniżej mapa trasy;

Szósta rano, minus 15 stopni.
Wyznaczyłem sobie trasę zawierającą jak najwięcej odcinków szlaków, których jeszcze nie przeszedłem. Punktem wyjścia był parking przy wyciągu na Mosorny Groń w Zawoi Policznem. Przechodzi tu szlak niebieski, prowadzący z przełęczy Krowiarki do Zawoi Czatoża. Zostawiam samochód na rozległym parkingu, w miejscu gdzie stał pokaźny bałwan w cylindrze.
Na zegarku 6-ta rano. Temperatura mierzona przez termometr na wyświetlaczu w samochodzie to -15 stopni. Wschód słońca będzie dopiero o 7.20. Zakładam na głowę czołówkę i ruszam szlakiem w mroczny las, w kierunku Czatoży.
Szlak po wczorajszych niedzielnych przejściach jest dość wyślizgany, ale konsystencja zmarzniętego śniegu pomaga w przyczepności buta. Nie zakładam zatem raczków ani raków. Mijam polanę z Chatką Straconą. Widzę przez moment masyw Babiej Góry. Na szczycie miga światełko. Są to zapewne amatorzy wschodów słońca, czekający za ścianką z kamieni na samym szczycie.
Księżyc oświetla okolicę a śnieg sprawia, że oczy przyzwyczajają się do warunków półmroku. Na rozwidleniu w Sulowej Cyrhli wybieram szlak czarny. W pewnym momencie rezygnuję z czołówki i chowam ją do plecaka.
Na lekkim wzniesieniu napotykam szałas. Muszę się zatrzymać. Wczorajsze wejście na Skrzyczne i krótki sen, dają się we znaki i czuję się nieco osłabiony. Powoli się rozwidnia. Zjadam kilka kostek czekolady, które dają nie tylko natychmiastową energię, ale i poprawiają samopoczucie. Zmrożoną czekoladę trudno ugryźć, dlatego popijam ją ciepłą herbatą.
Ożywiony cukrem idę dalej. Jest coraz widniej. Pojedyncze powiewy wiatru przypominają, że na szczycie czeka mnie dziś konfrontacja z mroźnym wiatrem. Raz za razem obsypują mnie płaty śniegu zrzucone wiatrem z gałązek drzew. Dochodzę do polany Kaczmarczykowej. Jest to wolna od drzew przestrzeń na wysokości Mosornego Gronia. Mijam ławeczki przysypane grubą warstwą śniegu. Niektóre widziane stąd szczyty są oświetlone wschodzącym słońcem. Rozpoznaję oświetlony szczyt Jałowca. Na wschodzie widzę białą wstęgę zjazdu narciarskiego z Mosornego Gronia. Tam mam samochód.

Strome podejście pod przełęcz Brona.

Schronisko na Markowych Szczawinach.

Chwilę po dotarciu do zielonego szlaku prowadzącego z Markowej, przychodzę do schroniska na Markowych Szczawinach. Siadam tam na ławeczce pod dachem i pierwszy raz w tym dniu widzę człowieka, a właściwie dwóch ludzi. Byli to chyba goprowcy, którzy przyjechali tu na skuterze śnieżnym. Starszy z nich pokazywał młodszemu, pewnie nowoprzyjętemu pracownikowi, jak mierzyć pokrywę śnieżną i bieżący opad śniegu na urządzeniach meteorologicznych w ogrodzonej przestrzeni przed schroniskiem. Dzisiejszy nocny odczyt świeżego opadu śniegu to “zero”.
W schronisku zauważam osobę, która zza szyby przypatruje się działaniom goprowców. Do końca nie wiem, czy schronisko jest otwarte, czy nie. Rozsiadłem się na suchej ławie pod okapem i nie potrzebuję już wejścia do środka.
Zjadam “śniadanie Adama Małysza”, czyli banan z bułką (bułka z pasztetową) i zaczynam podchodzenie szlakiem czerwonym pod Przełęcz Brona.

Babia odpycha wiatrem i śniegiem w oczy i oślepia słońcem.
Tabliczka informacyjna przy schronisku mówi o czasie pół godziny na dojście do przełęczy i 1,5 h. do Diablaka. Wiem, że będzie inaczej i trasa się wydłuży. Początkowy odcinek czerwonego szlaku był w miarę znośny. Dzień wcześniej musiało tu iść bardzo wielu ludzi. Wkurzają żółte ślady moczu bezpośrednio przy szlaku. Rozumiem potrzebę, ale można te “znaki” nieco przysypać śniegiem, dbając o estetykę miejsca. Kulminacją “załamki” było “żółte” serduszko wylane prosto na śniegu. No cóż… ludzkość.

Zadymka i słońce. W tle Babia Góra.

Stojąc tyłem do wiatru. Widok na Małą Babią.

Przełęcz Brona.

Czym bliżej byłem przełęczy, tym bardziej robiło się stromo i przez to ślisko. Kiedy szlak przeobraził się w lodową rynnę, założyłem raki. Okazało się, że byłem kilka metrów pod przełęczą Brona. Zakładając “żelazo” na buty, spotkałem kilku turystów, którzy wracali ze wschodu słońca. Jeden z nich dał mi do myślenia. Na zaczepkę o stan szlaku odpowiedział, że idąc nocą do góry, zawrócił ze względu na wiatr nawiewający zaspy śnieżne, w których tonął. Poszedł zatem na Małą Babią z czego miał równie niezwykłą satysfakcję.
Bałwany drzew przy szlaku.

Postać turysty znikła w zadymce.

Po drodze witały mnie tajemnicze postacie.

Nad Małą Babią zamglona Kotlina Żywiecka. Z prawej Beskid Mały.

Przełęcz Brona przywitała mnie intensywnym wiatrem. Mała Babia Góra była już cała w słońcu. Bez wahania udałem się dalszą drogę na szczyt. Spotkawszy dwóch turystów idących z wierzchołka upewniłem się, że da się tędy przejść. Jednak czym bardziej podchodziłem pod górę, tym mocniej śnieg owiewał mi drogę. Nie było widać trasy, ani ścieżki ludzi, którzy szli tu przede mną. Co gorsza, słońce świeciło prosto w oczy, a wiatr nawiewał śnieg bezpośrednio w moją stronę. Szło się niezmiernie ciężko. Był moment, że chciałem zawrócić. Przechodząc przez nawiane tu zaspy, zrozumiałem chłopaka z Małej Babiej. Można było tu stracić wiarę w bezpieczne przejście szlaku. Tego typu zwątpienie dopadło również i moją osobę. Stanąłem tyłem do kierunku wejścia, czując siłę wiatru na plecach i podziwiając spokojną i pięknie oświetloną Małą Babią. Nagle z śnieżnej zadymki wyłoniła się postać, która z dołu zmierzała w moją stronę. Nieco osłabiony i zdeprymowany tym co tu zastałem, pozwoliłem się człowiekowi dogonić i wyprzedzić. Nim jednak doszedł do mnie, dwa razy utonął w śniegu po pas.

Z prawej otworzyła się panorama Tatr.

Na lekkim wypłaszczeniu śnieg sunął po ziemi nie uderzając w oczy.

Zimno wzmagało się w miarę wznoszenia.

Śnieg bolał po uderzeniu w skórę.

Naiwnie pomyślałem, że pójdę po jego śladach; wiatr z zadymką skutecznie jednak zacierał jego trasę. Wyposażony w chustę na twarz i niestety bez gogli, pozostało mi wpatrywać się w szlak, którego obraz skutecznie zamazywał silny wiatr uderzający niesionymi przez niego okruchami śniegu. Po pokonaniu stromego odcinka, wchodzi się na nieznaczne wypłaszczenie. Tutaj wiatr nie był tak dokuczliwy, bo przesuwał śnieg po ziemi, tworząc zmarszczki fal na białej, śnieżnej powierzchni. Na tym odcinku otworzył się nowy widok; można było wreszcie podziwiać panoramę Tatr. Rządek białych szczytów przypominał szereg zębów monstrualnej postaci na horyzoncie. Od czasu do czasu mijałem śnieżno-lodowe bałwany małych drzew. Czym wyżej wchodziłem, tym bardziej surowy krajobraz napotykałem na drodze. Wiatr wydawał się być coraz zimniejszy i atakował z coraz większym natężeniem.
Ostatni odcinek drogi to skały. Jest to może najbardziej stromy kawałek szlaku, gdzie ścieżka biegnie zygzakami w górę. Tu nie wiało, bo stromizna chroniła przed podmuchami. Pokonawszy ten ostatni odcinek, znalazłem się na wierzchołku.

Wierzchołek.

Widok w kierunku Żywca.

Surowy krajobraz wygładzany przez wiatr.

W oddali bieliły się wzniesienia Małej Fatry.

Wszystkie konstrukcje na górze są oblepione lodem, który tworzy na nich finezyjne kształty i formy. Górne ich części są zazwyczaj bardziej oblepione, co sprawia wrażenie, że na szczycie stoją gigantyczne pieczarki. Wybawieniem od wiatru jest mini mur z kamieni, który też został oblepiony śniegiem i lodem i wygląda jak sceneria miniatury wielkiego muru z “Gry o Tron”. Schowałem się za nim. Odpoczywało tam już trzech turystów.

Mróz nie pozwala filozofować, ale...
Na szczycie nie miałem czasu ani ochoty na filozofowanie. Mroźny wiatr wywoływał jedynie pierwotną potrzebę ucieczki i uchronienia się przed odmrożeniami. Jednak właśnie w tym miejscu rozwinę wątek ENTROPII, nad którą miałem możliwość rozmyślać później, w ciepłym samochodzie. Ponieważ właśnie ENTROPIA kojarzy mi się z NIEPRZEWIDYWALNOŚCIĄ POGODY, napiszę o niej poniżej kilka słów.
Prawo entropii w filozofii mówi o tym, że wszystko w przyrodzie ma początek w uporządkowanej strukturze, poddanej procesowi rozpadu i chaosowi. Stan obecny jest jedną z zaistniałych możliwości stanu poprzedniego. Logiczną konsekwencją entropii jest prawo mówiące o prawdziwości zaistnienia czegoś, jeśli takie rozwiązanie było wtedy możliwe. Tak też, czy to powstanie dinozaurów, czy też człowieka, było POTENCJALNIE możliwe, zatem jest prawdziwe. Entropia jest potencjalnym dowodem na możliwość życia w kosmosie, bo nie możemy zanegować scenariusza związanego z życiem poza Ziemią, dlatego jest ono potencjalnie możliwe, czyli prawdziwe.
Prawo entropii daje nam też możliwość spojrzenia w przyszłość. Jednak wielość wątków i historii jaka może się przydarzyć, zbliża się w miarę podążania w czasie do wartości bliskiej nieskończoności. Mówiąc prościej i przekładając to na język i przykład bliższy ciału; da się ustalić np. model pogody na dzień następny, jednak kolejne dni są obarczone wielością możliwości zaistnienia danych scenariuszy, których przybywa w miarę prognozowania długoterminowego. Przykładowo; informacje i parametry, które włożymy do analizy pogody dają nam jeden model pogody na dzień następny, pięć możliwości na pojutrze i 5x5 czyli 25 scenariuszy pogody na dzień kolejny... i tak, aż do nieskończoności scenariuszy w przyszłości. Jeśli zaprzęgniemy do analiz sztuczną inteligencję, biorącą pod uwagę wiele czynników, może już powstać model pogody, który daje na dzień trzeci nie 5x5 scenariuszy, tylko już np. 3x3 ilości scenariuszy. Czyli, czym więcej czynników zmiennych bierzemy pod uwagę, tym bardziej precyzyjne staje się przewidywanie przyszłości. Stawiam tu pytanie; czy można, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe parametry (np. przez mega rozbudowaną sztuczną inteligencję) przewidzieć przyszłość?
Ludzkość zaprzęga do walki z niewiadomą entropii coraz rozleglejszą sztuczną inteligencję, która może wziąć pod uwagę paletę różnorodnych zjawisk i możliwości. Świat dzięki temu staje się bardziej przewidywalny. Czy dojdziemy do momentu, w którym wszechwiedząca sztuczna inteligencja przewidzi nam nie tylko pogodę, ale też nasze życie i śmierć? Jedno jest pewne; ludzkość idzie w tym kierunku.

Przemarznięte ręce i powrót przez Krowiarki.
Na Babiej Górze nie miałem do dyspozycji sztucznej inteligencji, która ostrzegła by mnie przed odmrożeniem palców przy filmowaniu i fotografowaniu. Bazowałem na swojej inteligencji, która w pewnym momencie dała mi sygnał, że chyba przesadziłem z wystawianiem łapek na mroźnym wietrze. 
Górne części umieszczonych tu konstrukcji były oblepione mocniej.

Po lewej w tle Pilsko.

Białe konstrukcje na szczycie wyglądały jak gigantyczne pieczarki.

Po lewej na horyzoncie Wielka Fatra.

Ciepła herbata, osłona za murkiem i ogrzewanie rąk ciepłym oddechem trochę pomogło. Niestety nie mogłem stać i podziwiać cudownych panoram. Musiały mi wystarczyć zdjęcia i filmiki do późniejszej głębszej analizy. Okazało się jednak, że aparat w telefonie też zaczął szwankować na mrozie i wiele zdjęć wyszło bez ostrości. Pozostałe fotografie są jednak świadectwem niesamowitej przejrzystości panującej tego dnia. Nie będę się rozwodził i opisywał poszczególnych szczytów, wystarczy że powiem, że horyzont był pełen gór, a widać było nawet Pradziada w Jesionikach.

Beskid Mały w całej rozciągłości.

Schodząc w kierunku Gówniaka.

Widok z szczytu.

Tatry z szczytu.

Niestety zacząłem się obawiać o zziębnięte ręce, które zaczęły wręcz boleć i czym prędzej zdecydowałem o szybkim zejściu. Dawno temu przymroziłem sobie skórę na rękach, tak że ciemne plamy długo nie schodziły z miejsc “nadmrożonych”. Tak jak wtedy uniknąłem większych konsekwencji, tak i teraz, pisząc te słowa, cieszę się z braku jakichkolwiek konsekwencji tamtej sytuacji. Skóra rąk jest nienaruszona.

Widok na Tatry - schodząc.

Charakterystyczne wzniesienia Beskidu Wyspowego.

Schodząc.

Gówniak.

Wracałem szlakiem czerwonym na przełęcz Krowiarki. Czym niżej schodziłem, tym więcej wspinających się ludzi napotykałem na szlaku. Na Babiej udało mi się nakręcić filmik z pustym szczytem, choć nie był on do końca pusty, bo za murem siedziało trzech turystów.
Poniżej Gówniaka mogłem już swobodnie zdjąć kaptur, pozostawiając czapkę i zdjąć chustę z twarzy. Kiedy wreszcie poczułem się cieplej, mogłem w pełni degustować się panoramami Tatr, Gorców i Beskidu Wyspowego.
Widok pod Gówniakiem.

Polica i Mosorny Groń.

Jeszcze raz Tatry.

Coraz niżej. Coraz cieplej.

Kępa i Sokolica to już rozpięcie kurtki i zdjęcie rękawic z rąk, które teraz wręcz parzyły i były całe czerwone. Szlak czerwony, który biegnie wzdłuż grani masywu Babiej, nieco skręca w lewo, dzięki czemu można było zobaczyć z ciekawej perspektywy sam wierzchołek Diablaka. Ludzi, którzy pytali na szlaku, czy u góry wieje, informowałem zgodnie z prawdą, że tu, w porównaniu z górą, panuje upał. Raki zdjąłem dopiero na przełęczy Krowiarki. Tamtejszy parking był pełny. 
Pożegnanie z widokiem Tatr.

Babia Góra z Sokolicy.

Sokolica - punkt widokowy.

W dole Zawoja.

Krzyżówka szlaków na Krowiarkach.

Bałwan na tle Babiej pilnował samochodu.

Skręciłem na szlak niebieski w kierunku Zawoi Policzne. Pierwszy odcinek tego szlaku jest bardzo sympatyczny i prowadzi lasem. Jednak w momencie wejścia na drogę asfaltową czar pryska. Idzie się wzdłuż drogi, wdychając spaliny przejeżdżających tu pojazdów. W taki sposób dotarłem w pobliże bałwana na parkingu w Zawoi Policznem, gdzie stał mój samochód.
Sarum Keraj; 07 luty 2020


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TATRY - ZABAWA W KORONY