sobota, 13 lutego 2021

CZUPEL /09.02.2021/ ZIMĄ, czyli WĘDRÓWKA W PUSTKĘ.



CZUPEL jest najwyższym wierzchołkiem Beskidu Małego. Trasę rozpocząłem z Łodygowic szlakiem czerwonym. Dalsza część trasy to szlak niebieski przez Czernichów i zielony poprzez Łysy Groń /Przyszop/. Widząc małe okienko pogodowe pomiędzy śniegiem, mrozem i ciągłym zachmurzeniem, postanowiłem ulżyć nogom, które gdzieś niosły. W górach spotkałem ciszę, kontemplacyjną samotność i nieprzejednaną biel - ukojenie duszy.

Dystans – 18,5 km
Data trasy - 09.02.2021
Przewyższenie – 967 m.
Najwyższy punkt – Czupel 930 m n.p.m.
Cała trasa poniżej w postaci screenu.

Łodygowice.
Realizując projekt polegający na przejściu 100% szlaków, między innymi obszaru Beskidu Małego (po dzisiejszym dniu mam 40% całości), ustaliłem sobie trasę, jakiej jeszcze nie przechodziłem. Początkiem i końcem mojej dzisiejszej “pętli” miała być stacja kolejowa Łodygowice, a właściwie parking obok niej, gdzie zostawiłem samochód. Tutaj zaczynają się dwa szlaki; zielony i czerwony. Czerwony biegnie bezpośrednio do celu mojej podróży. Zielonym powrócę. Początkowo idzie się ulicami Łodygowic. Dopiero na obrzeżach tej miejscowości otwierają się panoramy na Beskid Śląski i Żywiecki.
Mróz nie jest dokuczliwy. Na parkingu było minus 9 stopni, ale brak wiatru czynił ten stan mało uciążliwym. Czym bardziej wychodziło się do góry, tym bardziej wydawało się, że jest cieplej. Tak też było w rzeczywistości. Mroźne masy powietrza znad Rosji zderzyły się z naszymi górami i jeszcze nie przedostały się przez nie. Tak też na Górnym Śląsku było dziś rano minus 15 stopni, kiedy w Łodygowicach już tylko minus 9.

Widok na Skrzyczne z szlaku czerwonego.

Widok na Czupel z Łodygowic.

Ponad Łodygowicami - panorama na Beskid Śląski.

Jeszcze przed granicą Parku Krajobrazowego Beskidu Małego, na rozległych polach, można było rozkoszować się bezchmurnymi widokami. Jedynie w nieckach i dolinach zalegał ciemno-brudny smog. Czysty biały śnieg rekompensował ten tragiczny widok.

Bezpośrednio pod Przełęczą pod Czuplem.

Polana na szlaku czerwonym - widok na Beskid Śląski.

Wszystkie drzewa ubrane były w lodową zbroję.

Polanka z krzyżem w jej najwyższym punkcie.

Szlak czerwony to szeroka leśna droga prowadząca aż na Przełęcz pod Czuplem. Droga zasypana dziś śniegiem stanowiła urokliwą ścieżkę. Śnieg przypominał kanapkę; w środku warstwa lodu, pod nim i nad nim warstwa śniegu. Chodząc po nim cudownie chrupał zapadając się pod nogami. Nie zakładałem ani raków ani raczków. Tylko jeden odcinek sprawił większy kłopot. Był stromy, a środkiem ciekła lokalna rzeczka, która prawie całkowicie zamarzła, tworząc jednolitą taflę. Musiałem przechodzić bokami po śnieżno-lodowych krawędziach, kontrując stabilność krawędziami butów.
Szlak prowadzi prawie całkowicie lasem. Po drodze mija się kilka małych, leśnych polanek. Na jednej z nich, u samego szczytu widnieje krzyż. Drugą z napotkanych polanek trzeba przetrawersować wzdłuż; na jej najwyższym punkcie znajduje się ławeczka, z której roztacza się widok w kierunku Klimczoka.

Czupel.
Od Przełęczy pod Czuplem, gdzie spotykam szlak niebieski, zmienia się krajobraz wokół. Wszystkie drzewa dookoła pokryte są grubą warstwą zamarzniętego lodu. Lód oblepiał też drzewa poniżej, ale tutaj zjawisko zintensyfikowało się, z pewnością poprzez mocniejszy przepływ powietrza i wiatru na grzbiecie góry. Na ścieżce zauważyłem pierwsze tego dnia ślady. Dwie osoby schodziły już z Czupla. Po ich krokach, szlakiem niebieskim podążyłem pod górę, by po chwili dotrzeć na sam szczyt.

Szczyt.

Góra Żar - widok spod Czupla.

Droga na Czupel z przełęczy. 

Przełęcz pod Czuplem.

Szczyt może nie jest jakimś centrum uniwersum zwanego Beskidem Małym. Jest to skromny wierzchołek ulokowany z boku całego kompleksu gór, którego jakby niespodziewanie obwołano królem. 
Szlak na Czupel. Bezpośrednio pod wierzchołkiem.

Czupel - drugie miejsce "wierzchołkowe".

Widok z szczytu w kierunku Beskidu Śląskiego.

Beskid Śląski z szlaku niebieskiego z Czupla.

Ten dwupunktowy szczyt (w dwóch miejscach jest tabliczka znamionowa z nazwą) jest odziany drzewami, które latem zielenieją i zasłaniają liśćmi widok na okolicę, a zimą bieleją, również nie pozwalając śmielej spojrzeć dookoła. Jednak zerkając tu i ówdzie pomiędzy drzewami, można zlokalizować kilka okolicznych szczytów. Można wychynąć pomiędzy świerkami i zobaczyć masyw Klimczoka, a nieco pod wierzchołkiem, można cudownie objąć wzrokiem górę Żar. Tak wygląda widokowa charakterystyka miejsca. Ludzie nie przychodzą tu jednak tylko po migawki krajobrazu. Tu dzieje się magia najwyższego punktu w Beskidzie Małym...

“Szamańska choroba”.
W tym miejscu co wrażliwszym uszom i oczom poproszę o przerwanie czytania i przejście do kolejnego rozdziału, bo zacznę opowiadać “herezje”. Jestem bezpośrednio po lekturze “Szamańskiej choroby” Jacka Hugo-Badera. 

Ogólnie rzecz biorąc jest to reporterska opowieść o szamańskim nadbajkalskim świecie. Autor doskonale wyczuwając swoich bohaterów, zapoznaje nas z magicznym światem liczącym kilka tysięcy lat. Pisze o nim bez skrępowania, niejako samemu podskórnie rozumiejąc niewyjaśnione prądy wzbudzające świat duchów i przeplatające się wzajemnie poprzez ciemne i jasne moce. Szamani dysponują tajemną siłą duchów przodków, które zmuszają ich niejako do wybrania drogi kamłania (sprawowania czarów), zaklinania i uzdrawiania. Za sprawą szamanów dzieją się cuda i niewyjaśnione zdarzenia. Ich specyficzny dar jest również ich ciężarem i nazywany jest “szamańską chorobą”. Bohaterowie nierzadko to ludzie wykształceni (lekarze lub pracownicy uniwersyteccy) oddani szamańskiej magii i z szacunkiem odnoszący się do tego świata. Jednak “najsilniejsi” szamani to ludzie pochodzący z prostego ludu. Często w reporterskich rozmowach pada zdanie o zaprzestaniu myślenia, które przeszkadza w wejściu w świat duchów. Nie jest tajemnicą, że opinie szamanów mają przemożny wpływ na osoby wysoko eksponowane, między innymi na prezydenta Putina, który nigdy nie lekceważył tej starodawnej duchowej mocy. Prezydent Putin ma podobno osobistego szamana, z którym konsultuje bieżące “nastroje” świata duchów.
Piszę o tym, ponieważ “choroba szamańska” dotyka ludzi po przejściach, którzy często obcują z przyrodą, nie boją się jej sił i wsłuchują się w unikalne bicie serca lasu, gór i planety. Ludzie ci z większym lub mniejszym piętnem doświadczają dotknięcia tej choroby, która jest wyróżnieniem ale i ciężarem. Niektórzy zdolni są do spotkania z potężnymi energiami, z którymi nauczą się żyć lub niekiedy przez nie upadną. Czy to, co każe nam iść w góry, gdzie czujemy irracjonalną radość z patrzenia na świat przyrody, to początek naszej prywatnej szamańskiej choroby? Powiedzmy, że będąc w górach i odczuwając radosne zjednoczenie z przyrodą, jesteśmy w stanie lekkiego przeziębienia “wirusem tej choroby”. Pytanie brzmi; co ta choroba nam przyniesie? Po co nam ona? Do czego doprowadzi? Jak nas wzbogaci i co z tym majątkiem zrobimy, lub co ona zrobi z nami?
Każdy z nas żyje w bańce. Lokujemy się w centrum własnego uniwersum, w miejscu najbardziej bezpiecznym, z którego nie widać granic niezrozumienia. Pytania najbardziej od nas odległe, te najbardziej zawiłe i niewytłumaczalne łatamy odpowiedziami, które często podsuwają nam inni. Najdalsze zakamarki naszego prywatnego uniwersum łatamy pojęciami z psychologii, religii, praw fizyki, nawet takimi, których jeszcze nie odkryto, a na potrzebę pytań irracjonalnie wiemy że są. Kiedy spojrzymy poza te łatki okazuje się, że tam nic nie ma. Poza naszą bańką znajduje się próżnia; jak poza atmosferą naszego globu; tam też króluje pustka. Szamański wirus odkrywa nam tą nicość i pozwala ją zaakceptować. Dzięki temu niektórzy z nas potrafią dotrzeć do ukrytej w nicości energii zespalającej nas z otaczającym światem, albo też doznajemy takiego subiektywnego przeświadczenia. Jedno jest pewne, dzięki temu “konceptowi” czujemy spoistość świata wokół. Łatwo mi o tym pisać, trudniej jako człowiekowi kultury zachodu i filozofowi bezkrytycznie przyjąć.
Wśród oszronionej pustki, samotny, na szczycie niewielkiego Czupla gdzieś w kosmosie, łatwiej mi przyjąć, że poza moją bańką, w której żyję, nie ma nic… i jest to fascynująco piękne i pełne niewyjaśnionej mocy.

Powrót przez Czernichów.
Na szczycie Czupla są ławeczki, przy których nabrałem mocy ciepłej herbaty z termosu i zimnego banana. Ślady, które spotkałem na przełęczy krążyły po terenie wierzchołka. Odtąd będę szedł w kierunku, w jakim te ślady wiodą.

Widok z szlaku niebieskiego w kierunku Jaworzyny.

Na całej połaci śnieg.

Na szlaku zejściowym z Czupla.

Słońce miało problem z przebiciem się przez chmury.

Promień słońca sondował mgielną kałużę nad Żywcem.

Na przełęczy i rozwidleniu szlaku niebieskiego z czerwonym uradowałem się widząc, że ślady prowadzą dalej do Czernichowa. Tak też kroczyłem niebieskimi śladami ścieżką obniżającą się w miarę jej pokonywania. Na długości szlaku było kilka miejsc, gdzie można było zobaczyć dość obszerne panoramy. Były momenty, że dosłownie na chwilę słońce przebijało się przez chmury, tworząc miłe i ciepłe obrazy. Zdążyłem zrobić sobie nawet selfie własnego cienia na śniegu. Jeden z uchwyconych ciekawych obrazów, to promień słońca, który uderzał z nieba na warstwę mgły nad Żywcem i prześlizgiwał się potem na kolejne miejsca.
Ślepe podążanie za czyimiś śladami powoduje niebezpieczeństwo powielenia błędów poprzedników. Tak też idąc za śladami wymijającymi przewróconą na szlaku brzozę, zszedłem ze szlaku, by po ich śladach powrócić przez bardzo ciasny świerkowy młodnik na oznakowaną ścieżkę. Nie wiem jak moi poprzednicy tam wcześniej przeszli, bo cały śnieg z drzew zebrałem na siebie.

Góra Żar z szlaku zielonego na Łysy Groń.

Dzwonnica na ul. Krępli w Czernichowie.

Czernichów tonący w podejrzanie ciemnej mgle.

Czernichów - punkt styku szlaków.

W dole napotkałem warstwę smogu zmieszanego z mgłą. W tej specyficznej zupie tonął Czernichów. Jest to miejscowość gminna, która leży bezpośrednio nad tamą oddzielającą wąskim przesmykiem Soły, Jezioro Żywieckie i Międzybrodzkie. Tamże, nieopodal budynku gminy znajduje się połączenie szlaku niebieskiego, czarnego i zielonego. Od tego momentu wybieram zielony i tymże kolorem dojdę już do samych Łodygowic.
Początek szlaku to niespodziewanie stroma górka, która wznosi się sporo ponad zabudowania w dole. Ponad zawiesistym smogiem widać było nawet bielejący brzeg Żaru. Opłotkami dochodzę do ulicy Krępli. Widok na góry jest tu już bardziej wyrazisty. Nie widać stąd zapory w Tresnej, ani żadnego zbiornika wodnego. Mijam drewnianą, przydrożną dzwonnicę malowniczo oprószoną śniegiem. Koniec asfaltowej drogi to znów kawałek szlaku ciągnący się mocniej w górę. Nie ma po drodze żadnych spektakularnych widoków, aż do polany przed Łysym Groniem. Najładniejsza panorama jest bezpośrednio za tą górą. Na tzw. Przełęczy Przyszop, czyli na Przełęczy pod Łysym Groniem można przystanąć i degustować się widokiem Góry Żar. Jest tam dość obszerna polanka, która zapewne latem stanowi doskonałe miejsce na dłuższy odpoczynek.
Łysy Groń.

Przełęcz pod Przyszopem - widok na Żar i Jaworzynę.

Widok z szlaku zejściowego do Biernej i Łodygowic. Wąskie pasmo widoczności.

Łodygowice - drewniany, zabytkowy kościół.

Pod Przyszopem to ostatni górski przystanek. Dochodząc tam widzę w oddali pierwszego dziś napotkanego turystę, jak się potem okazało, był to jeden z tych, którzy torowali mi drogę. Z tego miejsca schodzę już tylko w dół. W oddali widzę dwie postacie. Niedaleko przełęczy jest jeszcze jedno miejsce, z którego mogę podziwiać widok w kierunku Beskidu Śląskiego. Wierzchołki gór obcięte są niską chmurą, a podstawa góry przysłonięta jest brudno-szarą warstwą smogu. Z gór schodzę do miejscowości Bierna, która graniczy z Łodygowicami. Ulicami Kopernika i Sobieskiego dochodzę do zabytkowego drewnianego kościółka w Łodygowicach. Obiekt jest imponujący, jednak zamknięty na grubą kłódkę. Zrobiwszy mu kilka zdjęć, udaję się w kierunku parkingu. Przed stacją kolejową doganiam sprawców śladów przede mną, tych którzy szli od samego Czupla. Są to dwaj sympatyczni bracia, którzy odwiedzają miejsca znane z dzieciństwa. Szukają przystanku autobusowego, by wrócić do Bielska. Proponuję im podwózkę, z czego korzystają. W czasie krótkiej podwózki dowiaduję się, że wchodzili na Czupel z Wilkowic szlakiem czarnym.
Tak kończy się mój rok Szczura w górach. Jest to ostatnia trasa w tym dość zwariowanym chińskim roku. Kiedy zliczam kilometry wszystkich tras, tego nieco dłuższego periodu, wychodzi mi okrągłe 1000 kilometrów górskimi szlakami. Rok ten obfitował w same zdumiewające wydarzenia, których nie chce mi się już nawet komentować; okrągłe 1000 też pozostawię bez komentarza, bo i po co. 12-ego lutego witamy nowy rok Bawoła. Nowy czas… nowe szlaki:)
Sarum Keraj; 12 luty 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

TATRY - ZABAWA W KORONY